![]()
![]()
To nazwisko fani rocka znają bardzo dobrze. Frontman legendarnego zespołu Dire Straits, od dłuższego czasu działa solo. Po dwupłytowym „Privateering” postanowił sobie przypomnieć. Miał trzy lata, wziął gitarę do ręki, wyprodukował całość i mamy „Tracker”.
Zaczyna się dość powoli – jazzowa perkusja, Hammond i… skrzypce z fletem. „Laughs And Jokes And Drinks And Smokes” potrafi wprawić w refleksyjny nastrój, jednak krótkie riffy Knopflera powodują, że kompozycja nie doprowadza do depresji. A dalej będzie tutaj dominował spokój – Knopfler nikomu nic nie musi udowadniać, nie kosi riffami jak inni rockowi gitarzyści czy metalowcy. Zwłaszcza, że dalej mamy fortepian, saksofon („River Towns”), akordeon („Mighty Man”, które budzi skojarzenia z „Brothers in Arms”) czy klaskanie („Broken Bones”). Klimat jest na „Trackerze” pierwszorzędny (troszkę dynamiczniejszy jest singlowy „Beryl”), ale wielu może to wynurzyć i zniechęcić. Album bardziej pasuje na jesienną pogodę, gdy szaro i buro, a chciałoby się coś posłuchać spokojnego.
Mark Knopfler na „Trackerze” udowadnia, że nie musi niczego udowadniać – folk, blues i country znowu zostały zmieszane. Sam głos też jest bardziej głęboki, spokojny, bez szaleństwa. To bardziej refleksyjny materiał pozwalający na rozmyślenia oraz stawiający na klimat. Fani będą wniebowzięci, cała reszta nie. Ja jestem na tak, ale nie czuje się zmiażdżony.
7/10
Radosław Ostrowski
