
Jeden z najciekawszych polskich raperów postanowił o sobie przypomnieć. Jednak tym razem postanowił zadziałać solo, wydając pierwszy legal. Efekt chyba powinien wszystkich zadowolić.
„Ezoteryka” jest z jednej strony tak oldskulowa, ale jednocześnie tak nowoczesna jak to tylko możliwe. nie brakuje tutaj mieszanki żywych instrumentów (gitara elektryczna i mocna perkusja w „Ile mogłem?”), wplecionych fragmentów (wpleciony cytat z „Harry’ego Angela” w… mrocznym „Harry Angel”) czy strasznie dziwacznej mieszaniny perkusji i elektroniki (brawurowe „Voodoo”). Nie zabrakło też skreczy, cykaczy („Carnival”), nakręcającej się elektroniki (pulsujące „Ciuchy, kobiety…”) oraz wokalizy w tle („Carnival”). Quebo potrafi ciągle zaskoczyć, nawet spokojniejszymi utworami jak „Żadnych zmartwień” z delikatną gitarą i łagodną elektroniką, ale zdarzają się też potencjalne przeboje parkietów („Powszechny i śmiertelny” troszkę pachnący latami 80. czy „Światłowstręt”). Zaskoczeń jest tutaj sporo, ale więcej nie zdradzę – to trzeba samemu posłuchać, ale jest to klasa sama w sobie.
Sam Quebo sprawdza się znakomicie, zarówno jeśli chodzi o warsztat (przyśpieszenia w „Voodoo” – w dodatku wszystko jest wyraźne), także nawijka jest tutaj na najwyższym poziomie (tu każdy tekst jest warty uwagi), gdzie nie brakuje zarówno braggowania, opowieści o sławie, pieniądzach oraz popisów erudycyjnych (m.in. Frank Underwood w „Cierniach”). W dodatku jeszcze pojawiają się goście – Dwa Sławy, Ras czy śpiewający Ten Typ Mes (pianistyczne „Vanilla Sky”).
Walka o tron polskiego rapu zaczyna się mocno, a Quebo w „Ezoteryce” potwierdza, że będzie liczył się w tej walce. Jednak będzie ciężko – Ostry pokazał swoje mocne działa, ale już na horyzoncie pojawia się m.in. Rasmentalizm. Oj, będzie się działo.
8/10
Radosław Ostrowski
