Klub dla wybrańców

Elity, ach te elity. Ludzie światli, inteligentni i mający spore wpływy – znajomości i finanse. Gdzie można spotkać takich ludzi, poza środowiskiem politycznym, ekonomicznym i społecznym? Oczywiście, na wyższych uczelniach takich jak Cambridge, Oxford czy Uniwersytet Warszawski 😉 Z tym ostatnim może przesadziłem, ale jaki kraj taka elita. Wróćmy do Oksfordu – właśnie tam spotykamy dwóch chłopaków, Alistaira Ryle’a oraz Milesa Richardsa. Obydwaj panowie zostają członkami elitarnego The Riot Club, który skupia najmądrzejszych i najodważniejszych studentów, a imprezy inicjacyjne przechodziły do legend.

riot_club1

Luźna historię tego klubu (naprawdę nie nazywał się Riot Club, tylko Bullington Club) postanowiła opowiedzieć duńska reżyserka Lone Scherfig, która po sukcesach w swoim kraju („Włoski dla początkujących”, „Wilbur chce się zabić”) przeniosła się do Wielkiej Brytanii. Na początku film możemy traktować jako historię hedonistycznych studentów, który postanawiają po raz ostatni zaszaleć. Wydaje się to całkiem niezłą komedię – etapy inicjacji mają w sobie coś z wygłupu (polanie się winem, odpowiadanie na pytania i popijanie alkoholu z… prezerwatywy), a humor jest dość rubaszny. Jednak niewinne zabawy i wygłupy mijają, gdy dochodzimy do punktu kulminacyjnego – kolacji w knajpie na obrzeżach miasta. Zazwyczaj takie imprezy kończyły się ostrą popijawą, demolką miejsca oraz seksem. Wtedy widzimy prawdziwą twarz chłopaków – ludzi uważających się za bezkarnych i myślących, że za pieniądze można wszystko załatwić (nieudana próba zamówienia prostytutki) oraz gardzący ludźmi z niższej pozycji społecznej. Alkohol się leje, hamulce puszczają i wtedy zdaje się poważny test dojrzałości. Problem w tym, ze wnioski serwowane przez panią reżyser (elita jest moralnie zdegenerowana, wszystko można załatwić za forsę) nie jest dla mnie niczym nowym, jednak w kulminacji emocje są tak mocne, że nie da się przejść obojętnie.

riot_club2

Ale „Klub…” potrafi skupić uwagę dzięki świetnym, młodym aktorom. Najbardziej błyszczą grający na kontraście Sam Claflin (Alistair) oraz Max Irons (Miles). Obydwaj są zafascynowani klubem Riota, jednak mocno się różnią. Ten pierwszy niemal całkowicie się angażuje, idąc po bandzie, o tyle ten drugi ma dość silny kręgosłup moralny, poddany testowi. Obydwaj płacą za to swoją cenę. Właściwie każdy członek klubu stanowi barwną postać (z wybornym Freddie Foxem jako prezesem), z którą na początku możemy sympatyzować, ale ta sympatia trwa do czasu. Kontrastem dla nich są panie, które jako jedyne stają się postaciami z wyraźnymi zasadami (tu błyszczy Holliday Granger jako Lauren, dziewczyna Milesa).

riot_club3

Nie brakuje tutaj cierpkiego oraz ironicznego humoru, jednak „Klub…” to mocny dramat z dość przewrotnym finałem. Udana obserwacja współczesnych elit, chociaż tylko brytyjskich. A może się mylę?

7/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz