
Trzech wiolonczelistów z Finlandii wie jak ostro grać, chociaż ostatnio troszkę złagodnieli. A dokładniej grają pod publikę balansując między swoim własnym, instrumentalnym graniem, a piosenkami z gościnnymi wokalistami. Tym razem postanowili nagrać album z producentem Nickiem Raskuneliczem oraz wokalistą Frankym Perezem. Jak wyszło tym razem?
Wyszedł misz-masz, który wydaje się być bardziej spójny, a wiolonczeliści naprawdę potrafią porządnie namieszać i po naparzać na tym smykach (singlowy „Cold Blood”). Nawet te spokojniejsze utwory mają mocne ciosy perkusji oraz mroczny klimat (wolny „I-III-V Seed of Chaos”), a czasem poza łomotem udaje się muzykom wpleść czy to żydowską melodię , czy zagalopować się (tutaj największe pole do popisu daje tytułowy utwór). Muzycy bawią się tutaj różnymi stylami: od walca (początek instrumentalnego „Reign of Fire”) przez łagodną americanę („Hold in My Soul”) po elektroniczne wstawki (niemal dyskotekowy „Riot Lights” z zapętlonymi wiolonczelami) i balladę („Sea Song”). W instrumentalnych utworach Finowie pozwalają sobie na wiele, co sprawia wielką frajdę. Z piosenkami problem jest taki, że są one troszkę ugrzecznione i radiowe (zwłaszcza refreny), jednak mają w sobie moc (epicki „Dead Man’s Eyes”).
Sam wokal Pereza troszkę przypomina mi barwą Mylesa Kennedy’ego z Alter Bridge i radzi sobie tutaj przyzwoicie, pozwalając sobie kilka razy na wrzask („House of Chains”), ale jeszcze nie do końca sobie tutaj radzi. Nic dziwnego, skoro gra z Finami dopiero od roku i wierzę, że to tylko kwestia wprawy.
Finowie próbują znaleźć dalej własną drogę muzyczną. Nie do końca może zachwyca „Shadowmaker”, ale ma swoją moc oraz kilka naprawdę porywających momentów. Dobrze się tego słucha i może następnym razem ekipa zmiecie wszystkich w pył, na co bardzo mocno czekam.
7/10
Radosław Ostrowski
