

Ta młoda wokalistka i modelka 3 lata temu nagrała ciepło przyjętą debiutancką płytę. Znowu połączyła siły z producentem Thomasem Bartlettem (współpraca m.in. z Glen Hansardem czy The National) i wydała swój drugi album, który kontynuuje ścieżkę poprzednika, czyli elektroniczny pop.
Już otwierający materiał „Keepsake” pokazuje z czym mamy do czynienia – przestrzenne, elektroniczne pasaże, oszczędna perkusja oraz eteryczny, sensualny głos Cohen. Chilloutowo jest przy magicznym „Lilacs” (te klawisze), którego nie powstydziłaby się Lana Del Rey oraz pianistycznym „Watching You Fall”. Mniej spokojnie jest w „I’ll Fake It”, co jest zasługą uderzeń perkusji oraz „alarmujących” klawiszy, by potem odwrócić się w poruszającym „Claremont Song” (te smyczki) oraz lekko psychodelicznym „Queen of Ice”, gdzie nieprzyjemna elektronika przeplata się z dęciakami.
Przyczepić się tak naprawdę można, że jest tylko osiem piosenek, bo czułem lekki niedosyt. Produkcja jest przednia, wokal czarujący i poruszający tak jak teksty. „Pleasure Boy” to czysta magia i pop na takim poziomie, jakiego szukam. Czyste piękno muzyczne.
8/10
Radosław Ostrowski
