
Rap może kojarzyć się z wieloma rzeczami, ale nie z poezją śpiewaną. Powód jest dość oczywisty, a nawet dwa. Po pierwsze, rap to (przynajmniej w Polsce) własne teksty. Po drugie, to melorecytacja, więc o śpiewaniu należy zapomnieć. Dwóch ziomali postanowiło zmienić zdanie i obydwu przedstawiać nie trzeba – Sokoła i Hadesa. Wsparci przez duet producentów znanych jako Sampler Orchestra (Staszek Koźlik i Paweł Moszyński) zmierzyli się z poezją Tadeusza Różewicza.
Jednak pojawiły się pewne wątpliwości. Po pierwsze, płyta powstała na zlecenie Narodowego Centrum Kultury, co mogłoby sprawiać charakter akademii na cześć zmarłego w zeszłym roku poety. Po drugie, były już próby przerobienia poezji na rap i kończyły się dość słabo. Jednak nie tym razem.
Plusem jest nie tylko wybór wierszy (zapomnijcie o znanych ze szkoły utworach jak „Ocalony”), co jest wielką zaletą. Bity dość proste i oszczędne, jednak budujące nastrój niepokoju tak mocno obecny w wierszach Różewicza. Nakładające się wejścia („Wicher dobijał się do okien”), dźwięk gramofonowej płyty oraz jazzujący bas („Możliwe”), surowa elektronika („Moje ciało”), delikatny flet (oniryczne „Nie śmiem”) czy pomruki („Bez”). Minimalizm tutaj sprawdza się bez problemowo, pozwalając wsłuchać się w teksty podsumowujące XX wiek.
Sokół i Hades nie nawijają razem, tylko na przemian. Melorecytacja tutaj ma siłę ognia, dopełniając czasów mroku, samotności oraz upodlenia człowieka. Wielu może zaskoczyć krótki czas trwania (sporo utworów oscylujących w okolicy dwóch minut), jednak pokazuje to tylko, że nie trzeba wielu słów, by przekazać mocną i ważką treść.
Muszę przyznać, że to (obok projektu Albo Inaczej) największa niespodzianka tego roku, jeśli chodzi o rap. I potwierdzenie tezy, ze poezję można przedstawić w każdym gatunku muzycznym.
9/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski
