Betty Sizemore jest zwykłą kurą domową, która pracuje w jadłodajni jako kelnerka. Jej mąż handluje autami, a sama kobieta ma wielkiego fioła na punkcie serialu „Ktoś do kochania”, gdzie jest tam bardzo czarujący dr David Ravell. Jednak jej mąż ukradł 10 kilo narkotyków, za co zostaje zamordowany przez duet kilerów – Charliego i Wesleya. Betty widzi cała zbrodnię i pod wpływem szoku, dochodzi do dziwnej sytuacji. Kobieta wymazała swoje życie i jest przekonana, że doktorek z serialu to jej były narzeczony, wiec postanawia go odnaleźć. W ślad za nią wyruszają kilerzy, szukający dragów.

Kiedy wydaje mi się, że nic już nie jest w stanie zaskoczyć, ale zawsze pojawia się film, którzy zmusza mnie do weryfikacji tego przeświadczenia. Neil LaBute zanim zaczął robić filmy słabe (remaki „Kultu” i „Zgonu na pogrzebie”), 15 lat temu zrobił dziwny film. Mieszanka kryminału, melodramatu, komedii i opery mydlanej może sprawiać wrażenie czegoś niedorzecznego. Reżyser bawi się konwencjami oraz regułami tych gatunków, by (z przymrużeniem oka) pokazać efekty szoku psychicznego. Nawet jest to zabawne, by potem wzbudzić strach, rozładować atmosferę absurdalnym humorem (kiczowata, melodramatyczna muzyka, fragmenty telenoweli w telewizji), ale też nie brakuje tutaj niezłej satyry na psychofanów oraz środowisko telewizyjne. Intryga rozkręca się dość powoli, jednak potrafi wciągnąć i zaintrygować, doprowadzając do kompletnie nieobliczalnego finału (więcej wam nie powiem). Wymaga to skupienia oraz otwartości na sztuczność oraz kicz.

LaBute zgrabnie tutaj się bawi i pozwala aktorom zaszaleć. Błyszczy tutaj wyborna Renee Zellweger z czasów, gdy była piękną aktorką (czytaj: sprzed operacji plastycznej), a Betty to jej najlepsza kreacja. Naturalna pasjonatka telenoweli, szukająca tak naprawdę poczucia spełnienia oraz szczęścia, dlatego tyle czasu spędza przy fałszywym świecie. Jednak gdy jej mózg płata figla oraz zmienia ją w pielęgniarkę, nadal pozostaje naturalna i budzi współczucie, bez popadania w karykaturę oraz groteskę. Nawet czarujący Greg Kinnear (aktor George McCord, grający dr Ravella), musi zostać mocno w cieniu, będąc tak naprawdę dwiema osobami – aktorem traktującym Betty jako wielką fankę, marzącą o roli w serialu oraz w roli idealnego doktorka. Tak naprawdę drugi plan jest zdominowany przez skontrastowany duet killerów – kapitalnego Morgana Freemana oraz wyszczekanego i niecierpliwego Chrisa Rocka. Tak zabójczego i barwnego duetu nie widziałem od dawna.

Szkoda tylko, że LaBute drugiego takiego filmu nie udało mu się zrobić. Być może wtedy bardziej o nim by pamiętano. Na szczęście, można zawsze wrócić do „Siostry Betty”.
7,5/10
Radosław Ostrowski
