Bon Jovi – Burning Bridges

Burning_Bridges

Oj, źle się dzieje w królestwie Bon Joviego. Najpierw dwa lata temu wydali, która została zbesztana przez fanów i krytyków, to jeszcze odszedł z grupy największy filar – gitarzysta Ritchie Sambora. Czy mogło być gorzej? Tak, bo wydali nowy album, niejako wymuszony przez wytwórnię Mercury – ostatnią płytą, co widać po tytule.

Od strony produkcyjnej wspierał ich John Shanks, z którym współpracują od płyty „Have a Nice Day”. Że będzie dobrze, wydaje się po usłyszeniu „A Teardrop To The Sea” – mroczne i krótkie riffy, bardzo oszczędnie uderzająca perkusja , podkręcając atmosferę w mostku. „We Didn’t Run” troszkę straszy popowym sznytem (zwłaszcza w refrenie), jednak nietypowe uderzenia perkusji oraz sporadyczne riffy sprawiają, że nie czułem bólu w uszach. Dalej już jest gorzej, bo kompozycje stają się miałkie, gitara elektryczna jest tylko elementem dekoracji. Słuchać to w nudnym „We All Fall Down”, akustyczne i ze smętnymi smyczkami „Blind Love”, ale już elektroniczne ” Who Would You Die for” (gitara odzywa się dopiero pod koniec) kompletnie odstrasza, choć jest próbą pokazania innego oblicza zespołu. Podobnie z lekko wsiowym „Fingerprints” oraz bardziej nadającym się na Piknik Country „Life is Beautiful”.

Powrót do rocka i mocniejszych brzmień pojawia się dopiero w „I’m Your Man”. Z kolei finałowy utwór tytułowy to zgrywa, gdzie Bon Jovi żegna się w wielu językach, pali za sobą mosty i ogłasza, że to ostatnie kawałki jakie można sprzedać.

Chyba celowo zespół nagrał album taki słabiutki, by wkurzyć swoich wydawców. Dopiero w przyszłym roku ferajna ma wydać „swój” materiał. Oby był na dobrym poziomie.

5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz