T.S. Spivet ma 10 lat i nie jest typowym dzieckiem. Ale czy może być inaczej, jeśli jego matka zajmuje się badaniem owadów, a ojciec jest kowbojem? Jedynie siostra sprawia wrażenie normalnej i marzy o wygraniu konkursu piękności. Jest jeszcze brat – Layton, ale zginął wskutek tragicznego wypadku. Pewnego dnia dostaje wiadomość z Instytutu Smithsonian, że wygrał nagrodę za stworzenie perpetum mobile. Chłopiec decyduje się uciec z domu i pojechać w tajemnicy do Waszyngtonu.

Jean-Pierre Jeunet postanowił podbić USA, jednak nie zrezygnował ze swojego stylu, pełnego surrealizmu i elementów groteskowych, aczkolwiek jego ilość jest mniejsza niż zwykle. O czym tak naprawdę jest ten film? O nieprzeciętnym i nieprzystosowanym do otoczenia geniuszu, radzeniu sobie z traumą, wybaczeniu, a wszystko to ubrano w konwencję kina drogi. Nie jest to jednak naiwny czy pretensjonalny film familijny zrealizowany dla przeciętnego amerykańskiego odbiorcy, którego trzeba prowadzić za rączkę. Każda postać napotkana przez Spiveta wyróżnia się – nocujący w wagonie Two Clouds, kierowca ciężarówki fotografujący zabieranych przez siebie autostopowiczów czy próbujący dogonić chłopaka policjant-służbista – zapadają w pamięć, ubarwiając tą kolorową historię. Pięknie, niemal pastelowo wyglądają plenery Montany (w ogóle sceny plenerowe), dorzucają do ekranu różne rysunki, wzory i obliczenia dokonywane przez naszego bohatera w trakcie wędrówki. Jakby film zrobiony przez dziecko został.

Może drażnić westernowa muzyka, ale na szczęście to jedyna poważna wada. Zachwyca scenografia, ze szczególnym uwzględnieniem domu Spivetów. Salon ojca to istna zbieranina przedmiotów z Dzikiego Zachodu, w kuchni jest sporo miejsca, gdzie są spalone tostery czy… kolekcja owadów mamy. Tak ekscentryczną familię spotyka się głównie w filmach Wesa Andersona, ale nie jest ona w żaden sposób dysfunkcyjna czy patologiczna. Widać, ze się kochają i bez siebie nie potrafią żyć, ale uświadomi ich dopiero przepracowanie traumy. Nie ma też zaskoczeń, jeśli chodzi o portret miasta, gdzie dominuje fałsz, hipokryzja oraz próba żerowania na sukcesie innych (asystentka dyrektora Instytutu, pani Jibsen), co dobitnie pokazuje wywiad w telewizji. To są jednak jedyne mroczne momenty w tym niezwykłym i magicznym filmie.

Dodatkowo ma świetnych aktorów. Objawieniem jest tutaj grający tytułowa rolę Kyle Catlett, ale aktorzy dziecięcy w USA zawsze są znakomici i to jest kolejne potwierdzenie tej reguły. Z bardziej doświadczonych aktorów błyszczy Helena Bohnam Carter, która nie wygląda dziwacznie ani ekscentrycznie, bardzo dobrze odnajdując się w roli matki – sympatycznej i troskliwej, mimo swojego nietypowego zajęcia kobiety. Także drobne epizody Dominique’a Pinon (Two Clouds) czy paskudnej Judy Davis (śliska pani Jibsen) zasługują na wyróżnienie, wykorzystując w pełni swój czas.

To jest przykład ciepłego, ale nie głupiego kina familijnego. Dowód na to, że Jeunet nadal potrafi czarować i zachwycać.
8/10
Radosław Ostrowski
