Chris Cornell – Euphoria Mourning (remastered)

Euphoria_Mourning

Cornell to jeden z najbardziej wyrazistych wokalistów rockowych końca wieku XX. Razem z zespołem Soundgarden stał się jedną z ikon grunge’u, jednak potrafił działać nie tylko ze swoim macierzystym zespołem. było jeszcze Temple of the Dog i Audioslave, ale też działalność solowa. Właśnie w tym roku wychodzi zremasterowany debiut solowy Cornella z 1999 roku.

Za produkcję „Euphoria Mourning” (na początku wydano ten album z poprawną pisownią tytułu) odpowiadał Cornell oraz Alain Johannes z Natashą Shneider (oboje z zespołu Eleven).  I mimo upływu lat, to nadal mocny i ciekawy album. „Can’t Change Me” z zadziornymi riffami gitarowymi oraz spokojniejszą perkusją w refrenie może się kojarzyć z Soundgarden. Mniej typowy jest „Flutter Girl”, z mieszanką riffów elektrycznych i akustycznych oraz odgłosami cofania płyty oraz zmieniający tempo „Mission”. Są też obowiązkowe ballady („Preaching The End Of The World” z dziwaczną perkusją w tle oraz akustyczną gitarą czy „Follow My Way” z brudnym basem i mocniejszymi uderzeniami pod koniec) i parę zaskoczeń. Do tych drugich wlicza się „When I’m Down”, którzy zaczyna się jak jazzowy numer z fortepianem, by powalić mocniejszych riffem oraz krzyczącym Cornellem pod koniec czy okraszony łagodnymi riffami „Wave Goodbye”. Nawet jeśli są jakieś skręty w inną estetykę, to tylko złudne wrażenie (akustyczna „Sweet Euphoria” czy „Disappearing One” z dużą ilością Hammonda), co tylko wzbogaca ten debiut.

Potwierdza on dwie rzeczy, że Cornell ma świetny głos (zremasterowany dźwięk pozwala to dostrzec jeszcze mocniej) i ma dryg do pisania dobrych melodii. Potem jego solowa kariera potoczyła się niezbyt dobrze, ale miał mocne uderzenie na dzień dobry. Chociaż nie dostajemy niczego więcej (zero dodatków), nie zmienia to faktu, że to piekielnie dobra płyta. Krążą plotki, że Cornell w tym roku pojawi się z własnym materiałem.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz