Filmy nowelowe mają to do siebie, że są zbiorem niekoniecznie powiązanych ze sobą opowieści, które łączy zazwyczaj temat. Film, o którym chcę opowiedzieć to wyprodukowany i zrealizowany przez mistrza kina klasy B – Rogera Cormana. „Opowieści niesamowite” są oparte na trzech opowiadaniach Edgara Allana Poe, jednego z największych autorów grozy. I wydawałoby się – sądząc po nazwisku twórcy, że będzie to tanie, tandetne i kiczowate kino, które nie przetrwało próby czasu.

Ale tu jest spora niespodzianka. Żeby nie było niejasności, widać iż to rok 1962, jednak „Opowieści…” trzymają się zaskakująco dobrze. Może jednak po kolei, gdyż poziom każdej z fabuł jest inny.

„Morella” to pierwsza opowieść. Rozgrywa się w opuszczonym domu niejakiego Locke’a, którego odwiedza po latach córka. Kontakt między nimi uległ ochłodzeniu po śmierci żony mężczyzny, przechowującego w sypialni jej ciało, a w zasadzie to, co z niego zostało. Wrażenie robi scenografia – gotyckie, ale i mocno zakurzone domostwo wygląda imponująco, historia toczy się dość wolno i szybko zostają odsłonięte karty, jednak finał przewrotny. Niestety, efekty specjalne (nie mogę zdradzić, bo musiałbym spojlerować) z dzisiejszej perspektywy są mocno archaiczne.

Drugi (i najdłuższy) jest „Czarny kot” – najbardziej komiczna opowiastka z całej trójki. Bohaterem jest niejaki Montresor Henningbone – pijaczek, który zaniedbuje swoją żonę. Ich życie zmienia się, gdy mężczyzna pewnego wieczoru odwiedza lokal, gdzie odbywa się degustacja wina z udziałem prawdziwego mistrza – Fortunato Lukresi. Tu jest najwięcej humoru, zwłaszcza w scenach „żebrania” pieniędzy czy winowego pojedynku. Ale największe wrażenie zrobił kolejny przewrotny finał oraz scena pijackiego koszmaru z zaburzoną perspektywą. Do tego genialny Peter Lorre w roli Montresora, pijusa i pasożyta, który nie znosi kotów jak i zdrady małżeńskiej.

Na sam koniec jest mroczna „Sprawa pana Waldemara”, której bohaterem jest umierający arystokrata korzystający z usług hipnotyzera, pana Carmichaela (doskonały i niepokojący Basil Rathborne). Szarlatan chce utrzymać podczas transu żywot pana Waldemara, by położyć łapę na pieniądzach oraz na pięknej wdowie. Dobrze wyglądają sceny hipnozy oraz finałowa wolta, której się nie spodziewałem.

Drugim mocnym atutem „Opowieści…” jest stylowa scenografia, dobrze oddająca realia XIX wieku, podobnie jak kostiumy oraz klimat, budowany także przez budującą napięcie muzykę – typowo horrorową z nerwowymi smyczkami. I największy skarb fabuł – wyborny Vincent Price wcielający się aż w 3 postacie – zgorzkniałego i samotnego Locke’a, czarującego dżentelmena Lukresi oraz zmęczonego starca Waldemara. W każdej z tych postaci jest inny, a to świadczy o klasie weterana kina grozy.

Chociaż dzisiaj „Opowieści…” nie robią aż tak wielkiego wrażenia jak w dniu premiery, pozostają one eleganckim i stylowym kinem grozy, stawiającym na atmosferę niż brutalność i makabrę. I ten klimat, jakiego dzisiaj próżno szukać. Zaiste, niesamowite to było.
7/10
Radosław Ostrowski
