Krzysztof Łukaszewicz – 29.02

lukaszewicz

Dzisiejszy solenizant to twórca z dość skromnym dorobkiem, ale realizujący kino różnorodne gatunkowo z zacięciem publicystycznym. Urodził się rzadkiego dnia, bo 29 lutego 1976 roku w Szczecinie. Nie ukończył żadnej szkoły filmowej, tylko ekonomię i zarządzanie na Uniwersytecie Szczecińskim oraz dziennikarstwo i nauki polityczne na Uniwersytecie Warszawskim. Swoją pracę w filmie zaczął jako II reżyser pracując m.in. przy filmach „Ogniem i mieczem” (1999), „Stara baśń” (2003), „Wino truskawkowe” (2007) oraz serialach „Glina” (2003), „Bulionerzy” (2004) czy „Londyńczycy” (2009; druga seria). Już jako samodzielny reżyser zaczynał od popularnych seriali pokroju „M jak miłość”, to wsparcie samego Jerzego Hoffmana pomogło mu zrealizować swoją pierwszą fabułę.

Jeszcze nie posiada wyrobionego własnego stylu, ale z filmu na film staje się coraz bardziej interesującym twórcą, sięgającym po mocne tematy (co pewnie wynika z dziennikarskiego wykształcenia), ale też coraz bardziej rozwija swój warsztat i zaczyna unikać „publicystycznej” otoczki. Potrafi silnie zagrać na emocjach, skupić się na złożoności problemu oraz realistycznym przedstawieniu wydarzeń.

Do tej pory Łukaszewicz zdobył nominację do Polskiej Nagrody Filmowej Orła (za scenariusz „Generała Nila”), nominację do Złotego Lwa na FPFF w Gdyni oraz trzy nominacje do Złotych Kaczek (nagrody miesięcznika „Film”). Więc bez ociągania się weźmy pod lupę filmy Łukaszewicza, a wasze zdanie chętnie przeczytam w komentarzach.

Miejsce 3 – Lincz – 6,5/10

Każdy słyszał i pamiętał to, co się wydarzyło we Włodowie, gdzie kilku mieszkańców dokonało samosądu na recydywiście, terroryzującym okolicę. Debiut wywołał ogromne poruszenie i dyskusję, chociaż realizacja przypominająca klasyczne thrillery. Jest mrocznie, brudno i szaro, ale też zbyt zero-jedynkowo (zły Zaranek, zły prokurator, bezradni mieszkańcy), co może odepchnąć przy bliższej znajomości. Sytuację ratuje niezłe aktorstwo (z Wiesławem Komasą na czele) oraz klimat.

Miejsce 2 – Żywię Białoruś – 7/10

Historia muzyka rockowego, który na skutek dramatycznych wydarzeń, zostaje przymusowo wcielony do wojska. Niby nic nowego, czego by nie znano o działaniu państwa totalitarnego, ale potrafi trzymać za gardło, jest porządnie zrealizowany i świetnie zagrany (Dźmitri Papko i Karolina Gruszka robią szoł). Dobra robota.

Miejsce 1 – Karbala – 7,5/10

Podobno nie da się w Polsce zrobić filmu o współczesnej wojnie, a dokładniej o działaniach chłopaków w Iraku. Łukaszewicz rekonstruuje przebieg obrony ratusza miasta Karbala w 2004, gdzie polscy i bułgarscy żołnierze przez 3 dni walczyli z irackimi rebeliantami. Plusem ogromnym jest realizm, ciężki klimat pokazujący bezradność i nieprzygotowanie naszych chłopaków do walki (przestarzały sprzęt, strach wobec brutalności), ale też – niejako przypadkowo – heroizmu i odwagi, na szczęście bez nadmiernego patosu. Świetne zdjęcia i aktorstwo z Bartłomiejem Topą na czele, jest dużą wartością dodaną. Może i troszkę wygląda jak uboższa wersja „Helikoptera w ogniu” (podobieństwo audio-wizualne), jednak nie jest to poważna wada.

Dodaj komentarz