Adele – 25

Adele_-_25_%28Official_Album_Cover%29

Minęły aż 4 lata, gdy Adele postanowiła przypomnieć o sobie. Konsekwentnie album nosił tytuł taki, jak wiek wokalistki w trakcie nagrywania i otoczyła się sztabem producentów (m.in. Ryan Teder, Paul Epworth i Danger Mouse).

Całość rozpoczyna melancholijne „Hello”, które każdy słyszał wielokrotnie w radiu. I z sekundy na sekundę staje się coraz bardziej intensywne, ciężkie i chwytające za gardło. Jednak zamiast zaatakować mocniej, Adelka w „Send My Love” idzie w stronę bardziej współczesnego popu, opartego na chwytliwej gitarze i skocznej, elektronicznej perkusji. Mroczniejsze jest „I Miss You” z dziwnymi głosami w tle, brzmiącymi jak duchy. Aurę tajemnicy potęguje szybkie uderzenie perkusji oraz Hammondy – coś niesamowitego. Zamiast podkręcenia aury, wyciszenie w romantycznym, zagranym na pianinie „When We Were Young”. Fortepian odzywa się też w żywszym „Remedy”, a „Water Under the Bridge” jest przyjemną odskocznią z ładnymi gitarami w tle, tylko jakoś ta perkusja mi tu nie pasuje. Zupełnie inaczej jest z „River Lea” – troszkę gospelowym utworze (te chórki i klawisze), który w refrenie pokazuje inne oblicze. Melancholijny romantyzm powraca w pięknym „Love In the Dark” z fortepianem oraz smyczkami, a tuż po nich gitarowe „Million Years Ago” oraz pianistyczne „All I Ask”, by na sam koniec dostać przebojowe „Sweetest Devotion”.

Adele coraz bardziej zaskakuje swoim kompozycjami, pełnymi ciekawych smaczków i detali, a sama jej barwa głosu to jeden z najpotężniejszych głosów ostatnich lat.  I muszę przyznać, ze „25” najbardziej podoba mi się z całej dyskografii Adele, dając nadzieję, że Brytyjka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. A co do „25” ocena może być tylko jedna:

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski


Dodaj komentarz