Grace – Memo

Grace

Australia do tej pory kojarzy się z kangurami, pustyniami oraz muzyką Nicka Cave’a. Sytuację próbuje zmienić niejaka Grace Sewell. Pochodząca z muzykalnej rodziny, mieszkanka Brisbane oraz absolwentka katolickiej szkoły postanowiła wydać debiutancki materiał, który (nie)stety jest tylko EP-ką. Ale nie narzekajmy, tylko weźmy na warsztat „Memo” z pięcioma piosenkami.

Zaczynamy od „Dirty Harry”, który jest dirty. Mieszanka skreczu i spokojnego bitu, bazującego na dęciakach, płynących niczym woda w oceanie, podrasowanym od czasu do czasu pewnymi fragmentami elektroniki (cykacze, nakręcacze), a sam głos Grace – parę razy nakładający się na siebie – uwodzi i czaruje. „Feel Your Love” to kolejny skręt w jazz, z uwspółcześnioną perkusją oraz pluskającymi klawiszami, z zapętloną trąbką. Czysty rap z soulowym głosem, podobnie jak w „You Don’t Own Me” z kapitalnymi, wysamplowanymi głosami, fenomenalnym, podniosłym refrenem oraz gościnnym udziałem G-Eazy’ego, który zwyczajnie i brutalnie pozamiatał. Od tego utworu nie można się zwyczajnie oderwać. „The Honey” zaczyna się od szumu radia, by potem zmienić się w soulowy klasyk z lat 70., by wejść w XXI wiek z krzykami, skoczną melodią, a Grace płynie po bicie rapując tak, jakby to robiła od zawsze (w refrenie śpiewa). Na sam koniec dostajemy „Memo” z fortepianem przewodzącym oraz dziwnie głośniejszym wokalem Grace.

Wokalistka tutaj dokonuje wielkiej sztuki, mieszając delikatność z pazurem oraz rapowaniem. Jedyne, co mi się nie podobało, to skromna ilość utworów. Jeśli wyjdzie pełny album, to na pewno trafi w moje ręce. Takiego pomieszania nie było od dawna i mam ochotę na więcej.

8,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz