
Rockmeni z południa USA, czyli popularny w macierzystym kraju Black Stone Cherry po dwóch latach od nieźle przyjętego „Magic Mountain” powraca z nowym dziełem. Okładka zapowiada coś mroczniejszego, ale czy tak będzie?
Otwierający całość „The Way of the Future” ma ciężki klimat, grunge’owy sznyt oraz ostre gitary. Riffy potrafią być mocne, agresywne, a sekcja rytmiczna kosi po równo niczym rasowy zabijaka („In Our Dreams” czy utrzymujący średnie tempo „Shakin’ My Cage”). Wszyscy działają niczym sprawnie utrzymana maszynka, a nawet pozornie wolne fragmenty, mają pazur („Feelin’ Fuzzy”). Na szczęście panowie pamiętają, że nie tylko łojenie się liczy i czasami dodają małe drobiazgi jak żeński chórek i dęciaki w „Soul Machine”, spokojniejszy wstęp w troszkę podniosłym „Long Ride” czy chór gospel na początku horrorowego „Rescue Me”.
O dziwo, nawet cover „War” Edwina Starra, podrasowano i podostrzono, zachowując jednak linię melodyczną. Dziwaczny wstęp z klaskaną perkusją do „Cheaper to Drink Alone” może wprawić w konsternację, podobnie jak dziwnie „zatrzymywana” gitara w „Darkest Secret”, jednak to tylko ubarwia brzmienie całości – równej, ostrej i surowej. Jedynym poważnym zgrzytem jest idący w country (gitara akustyczna i skrzypce) „The Rambler”.
Wokal Chrisa Robertsona troszkę pachnie grunge’m i czuć pewne podobieństwo do Chrisa Cornella, jednak mi to nie przeszkadzało. I jeśli lubicie mocne uderzenia oraz dynamiczne riffy, to tutaj jest tego mnóstwo.
7/10
Radosław Ostrowski
