
Zespół IRA (nie mylić ze słynną organizacją terrorystyczną) w tym roku obchodzi 30-lecie działalności. Czasami jeszcze potrafią wrzucić do pieca i zagrać tak mocno, ostro jak na początku, ale to przeszłość. Chociaż może nie, może jeszcze mają w sobie ten ogień? Jedenasty album kapeli nie daje jednoznacznej odpowiedzi.
Początek to lightowe „Powtarzaj to”, gdzie gitara złagodniała, ustępując miejsca klawiszom. Bardziej ostre są „Kamienie”, przypominające ten pazur, z jakiego znana była ekipa Gadowskiego, podobnie „Tam, gdzie czas”, chociaż akustyczny wstęp może zmylić. Jednak im dalej, tym jest bardziej sentymentalnie, lightowo i nieznośnie patetycznie (finałowe „Wybacz” z chórem gospel w tle). Riffy potrafią być miejscami ostre (środek „Nie wszystko już było” czy zacinające się w „Prawdę mówiąc”), Gadowski nadal ma iskry w głosie, jednak nie da się tego słuchać. Teksty o sprawach ważnych i poważnych są wykładane tak mocno i łopatologicznie, że jest to strasznie bolesne.
Na szczęście piosenek jest tylko 10 i nie są zbyt długie, ale to marne pocieszenie. Po mocnej „X”, tutaj jest mocno wyraźna obniżka formy. Jak widać u niektórych z wiekiem brakuje mocy. Innymi słowy, jeśli nie musicie, to nie słuchajcie.
5/10
Radosław Ostrowski
