Intruz

Tytułowym „intruzem” jest John – młody chłopak, który wychodzi z poprawczaka. Jest wychowywany przez ojca, wprowadza się do jego domu, gdzie mieszka także z bratem. Blond włosy chłopiec także wraca do szkoły, jednak jest traktowany jako obcy.

intruz1

Debiutujący na dużym ekranie absolwent łódzkiej filmówki, czyli polski reżyser Magnus von Horn zrobił iście skandynawski dramat. Pamiętacie taki film „Polowanie” z Madsem Mikkelsenem? Tutaj reżyser próbuje stworzyć podobną aurę zaszczucia, stawia pytania o genezę zła. Jeśli jednak myślicie, że będzie to zapodane w łatwy i przystępny, zapomnijcie o tym. Ujęcia są długie, tempo jest bardzo powolne, a karty odsłaniane stopniowo. Na szczęście, pojawiają się pewne poboczne watki związane z bratem Johna, jego chorym dziadkiem. To jednak drobiazgi, a całość jest strasznie duszna, wręcz nieprzyjemna. Wiele scen i ujęć pokazuje sytuacje poza kadrem (pobicie Johna w nocy czy zastrzelenie psa), a czasami jesteśmy bardzo blisko bohatera. Ale w tym chłodnym stylu jest metoda, gdyż kilka scen jest tak intensywnych, naszpikowanych emocjami, że nie wiedziałem, co się tak naprawdę stanie. Tak było w finale, gdy bohater odwiedza kobietę ze strzelbą w ręku.

intruz2

John (fantastyczny Urlik Montier) to trudna w ocenie postać – przez większość czasu jest wyciszony, spokojny, małomówny, niemal delikatny. Gdy jednak pojawia się szansa na bliższą relację, przypomina wystraszone zwierzę, które zaczyna atakować. Zaczyna wtedy krzyczeć, nawet bić, chociaż wydaje się, że sytuacja jest opanowana. Ale mieszkańcy pamiętają zło wyrządzone przez Johna – jego obecność staje się wyrzutem, przypominającym najgorsze. Dlatego reakcje uczniów w klasie mnie nie dziwią, ale z tego grona jest ktoś zainteresowany chłopcem. To Malin (intrygująca Loa Ek), ale i ona w końcu się odwróci – strach i lęk jest silniejszy. Nawet ojciec (Mats Blomgren) nie do końca wie, jak się zachować, trzyma się na dystans.

intruz3

To nie jest łatwe, lekkie i przyjemne kino, ale „Intruz” ma w sobie coś takiego, że nie pozwala o sobie zapomnieć. Jest jak zadra, która zostaje. Do „Polowania” niewiele zabrakło, jednak skandynawski klimat zachowano. I dla niego warto się zmierzyć z tym tytułem.

7/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz