
To, że aktorzy biorą się za śpiewanie nie zaskakuje mnie. Ale nawet ja nie spodziewałem się osoby, którą tym razem podjęła wyzwania. Julię Pietruchę wszyscy znali jako serialową „Blondynkę”, a potem wzięła udział w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”, gdzie gwiazdy naśladowały innych, także głosem, co można uznać za zalążek powstania tego albumu. Ale to tylko moje spekulacje.
„Parsley” jest albumem w całości zrealizowanym przez Pietruchę. Nie tylko sama zaśpiewała, ale też napisała piosenki oraz wyprodukowała (wspólnie z mężem, scenografem Ianem Dow). Prześliczna okładka zapowiada ciepłą, niemal letnią muzykę. Wrażenie to potęguje opener „Living on the Island”, gdzie w tle słyszymy szum fal oraz ukulele. I już widziałem siebie nad tym morzem, a im dalej, tym bardziej ta nastrojowa aura była odczuwalna. Nawet obecność nie wywoływała we mnie poczucia monotonii w przeciwieństwie do tragicznego albumu Karen O., opartego na podobnym pomyśle. Marzycielski „Where You Going Tonight” z delikatną gitarą elektryczną oraz chórkami, wspierany przez jazzowa perkusję „Little More”, wreszcie pełen ognistego brzmienia skrzypiec w barwnym „Stand Still”. Nawet pojawia się miejsce dla starego rock’n’rolla („Swing Boy”), swingu („Ship of Fools”), a od połowy płyty ukulele zastępuje fortepian.
Bywa on czasami dynamiczny jak diabli („Julien”, „Ship of Fools”), ale też i bardziej wyciszony, melancholijny (singlowy „Midsummer Day’s Dream”), a z tych fragmentów najbardziej wybija się mroczniejszy „Mom”, grany na gitarze.
„Parsley”, jeśli ma być początkiem nowej drogi pani Pietruchy, jest interesującym, letnim (w sensie pory roku, w której by się jej słuchało oraz klimatu) materiałem, wprawiającym odbiorcę w stan błogiej lekkości. Takich dziewczyn z gitarami było wiele, ale z ukulele to jeszcze ani jedna. A to rzuca się w ucho.
7,5/10
Radosław Ostrowski
