
Gregory Porter to obecnie jeden z ciekawszych postaci amerykańskiej muzyki jazzowej, który wyróżnia się między innymi swoimi nakryciami głowy. Do tej pory wydał aż trzy płyty, ale nie odpuszcza i w tym roku wydaje nowy materiał z nowymi utworami. Czyli „Take Me To The Valley”.
Porter wspierany przez zawodowych muzyków (pianistę Chipa Crawforda, saksofonistów Yosuke Sato i Tivon Pennicott, perkusistę Emanuelem Haroldem, basistę Aarona Jamesa), tworzy z jednej strony klasyczny, śpiewany jazz niczym sprzed dekad. Czyli jest bardzo elegancko, stylowo (opener „Holding On”, gdzie słyszymy klasyczne trio – perkusja, kontrabas, fortepian czy wsparty na Hammondach oraz dęciakach „Don’t Lose Your Steam”), czasami dynamicznie, a czasem spokojnie.
Ktoś powie, że jazz się skończył (niczym rock) i nie da się stworzyć niczego nowego, ciekawego, godnego uwagi. Porter wydaje się być tego świadomy, ale trudno odmówić tej muzyce lekkości oraz poczucia przyjemnie spędzonego czasu. Saksofon potrafi uwieść („Day Dream”), fortepian delikatnie wspiera całość, podobnie jak sekcja rytmiczna (liryczne „More Than a Woman” czy urocze „In Heaven”) czy pojawiające się dęciaki („Don’t Be a Fool”), jednak nawet to nie jest w stanie sprawić, że płyta staje się w pewnym momencie zbyt monotonna. Wyjątkiem stają się dynamiczniejsze kompozycje jak swingujące „Fan The Flames” czy „French African Queens”, gdzie jest duża dawka energii oraz głęboki głos samego Portera.
Alejka pena nostalgicznego klimatu, chociaż czasami potrafi uśpić, to jednak trudno odmówić klasy i stylu. Na koniec dostaje się (w wersji deluxe) „Holding On” oraz „Insanity” w bardziej uwspółcześnionej aranżacji r’n’b, a także dwa remixy „Don’t Lose Your Steam”. To troszkę podnosi ocenę wydawnictwa.
7,5/10
Radosław Ostrowski
