Marissa Nadler – Strangers

marissa%20art

Jak się okazuje, nawet Amerykanie potrafią zrobić intrygującą, ciekawą oraz poruszającą muzykę. Dwa lata temu oczarowała mnie Marissa Nadler swoim albumem „July”. Teraz wraca, by znowu z producentem Randallem Dunnem zaprezentować nowy album. Czy „Strangers” godnie zastąpią poprzednika?

Minimalistyczny „Divers of the Dust” otwierający całość daje jednoznaczną odpowiedź – tak. Fortepian oraz nakładający się, przestrzenny wokal Marissy tworzą niesamowitą aurę, przypominającą sen. Taki, z którego nie chciałoby się obudzić, nawet gdyby reżyserował go David Lynch. Podobny klimat jest w pachnącym latami 60. „Katie I Know”, gdzie prym wiodą delikatna gitara elektryczna ze skrzypcami oraz klawisze czy melancholijny „Skyscraper”, gdzie od połowy wskakują przestrzenne klawisze, tworzące niemal kosmiczną aurę. Nawet fortepian brzmi jakby był nie z tego świata („Hungry Is the Ghost”), jednak nie pojawia się tutaj zbyt często. Tutaj (jak poprzednio) robotę robią smyczki z klawiszami (prześliczne „All the Colors of the Dark”) oraz gitara (brudna w onirycznym utworze tytułowym, zahaczającym o stylistykę country czy mocniejsze „Jamie in Love”).

Nadler znowu stworzyła spójny album, którego fragmenty mogłyby pojawić się w jakimś słodko-gorzkim, niezależnym filmie amerykańskim. Wokalistka nadal czaruje swoim głosem, będącym znakomitym narzędziem, współodpowiedzialnym za klimat, także teksty są więcej niż przyzwoite, mimo ogranej tematyki. Wszystko to tworzy jedną z tych płyt, do których będę wielokrotnie wracał.

8/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz