
Nikt nie spodziewał się, że John Carpenter jeszcze się kiedykolwiek odezwie. Ten kultowy reżyser niskobudżetowych horrorów w zeszłym roku wydał instrumentalny album „Lost Themes”, który brzmiał jak ścieżka dźwiękowa do niezrealizowanego filmu mistrza. Teraz wyszła druga część tej płyty i mogę powiedzieć z ręką na sercu – znowu się udało.
I nadal jest to muzyka elektroniczna. „Distant Dream” daje mocnego kopa w postaci uderzeń perkusji i dziwnych pasaży z podrasowana gitarą, by potem wejść w niepokojący bas z dyskotekową perkusją (mocniej uderzającą w środku), by wzbudzić aurę niepokoju. Do tego nie potrzebuje zbyt wiele, a to co ma (syntezatory i sporadyczna obecność gitary elektrycznej wystarczą). Czuć to nawet w „White Pulse” z tykającymi zegarami na początku i delikatnym klawiszom, przypominającym troszkę „Tubular Bells” Mike’a Oldfielda. Nawet tykające „Persia Rising” ma w sobie nieprzyjemną aurę, a „Angel’s Asylum” z sakralnego wstępu zmienia się w nocny pości, co podkreśla perkusja oraz rockowa gitara. I nawet odrobina spokoju, jest tylko chwilką na złapanie oddechu. A na finał tego utworu dostaje akustyczną gitarę.
Nawet pulsujący bit a’la Cliff Martinez nie pozwala na złapanie oddechu („Hofner Dawn”), a wodny strumyk okazuje się zdradliwy (ejtisowska „Windy Death”). Nad wszystkim czuć ducha Tangerine Dream (ciężki „Dark Blues”) oraz prac Carpentera do filmów z lat 80. (zwłaszcza kapitalny „Bela Lugosi”), a nawet czuć epicki rozmach („Utopian Facede”).
Jedno pozostało niezmienne – Carpenter nie stracił nosa do tworzenia klimatycznych melodii za pomocą oszczędnego instrumentarium. Jest mrocznie, niepokojąco, nawet lirycznie i przed oczami tworzy się film. Ja jednak czekam na nowy film Carpentera, bo soundtrack już do niego powstał.
8/10
Radosław Ostrowski
