Yuna – Chapters

Yuna_Crush

Kolejna interesująca postać, której dorobek śledzę od pewnego czasu – malezyjska wokalistka Yuna, śpiewa r’n’b i wydała dwie płyty znane na całym świecie. Teraz wyszła trzecia płyta płyta anglojęzyczna, wykonana przez sztab producentów (m.in. doświadczonego Davida Fostera) oraz wsparta przez gości. Co otrzymujemy?

Album pełen elektroniki oraz rytmicznego tempa, pełen charakterystycznych dla tego gatunku muzycznego pstryknięć, cykaczy oraz tego „pościelowego” nastroju. Przynajmniej takie wrażenie daje nam otwierający całość „Mannequin”, który pozostaje przyjemnym kawałkiem. Dalej jest równie lightowo i ciepło – bujające „Lanes” z dyskotekową perkusją z lat 80., odrobinę gitarowe „Crush”, gdzie pojawia się także Usher (i o dziwo, wypada nieźle), zmechanizowano-fortepianowe „Unrequited Love”. Wydaje się, że dzieje się tutaj wiele, a ciepły wokal Yuny współgra z warstwą muzyczną.

Ale – jak zwykle w tego typu produkcjach – im dalej, tym jest gorzej. Zdarzają się pewne ciekawe pomysły (zgrabnie wplecione smyczki w perkusyjnym „Best Love”), jednak utwory te wchodzą jednym uchem, by drugim wyjść. Wyjątkami od tej reguły (poza pierwszymi utworami) jest gitarowe „Too Close”, przypominające kołysankę czy bardziej taneczne „Your Love” oraz pełne sampli „Places To Go”. Resztę można spokojnie sobie odpuścić, gdyż niczym nie różni się od innych utworów w tej stylistyce.

Akurat ten rozdział jest dla mnie zbyt mainstreamowy, mało odkrywczy i niezbyt ciekawy. Jest zaledwie nieźle, ale tylko nieźle. Sam wokal i pojedyncze numery to za mało, by mówić o dobrym albumie. 

6/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz