
Dawno nie było już albumu jazzowego, więc pora nadrobić tą zaległość. I sięgam po jednego z weteranów gatunku – saksofonistę Branforda Marsalisa oraz jego kwartet, który tworzą: Joey Calderazzo (fortepian), Eric Revis (gitara basowa) oraz Justin Faulkner (perkusja). Żeby było jednak ciekawiej muzycy zaprosili do współpracy wokalistę Kurta Ellinga i w tym składzie powstało „Upward Spiral”.
Jest to w sporej części cover album, gdzie wzięto się m.in. za kompozycje George’a Gershwina, Chrisa Whitleya, Lestera Lee czy Freda Herscha. Więc jest zwiewnie, elegancko i stylowo, niczym za dawnych lat. Można się poczuć jak w zadymionej knajpie, gdzie gra zespół. Lekkie „There’s a Boat Dat’s Leavin’ Soon New York” (popisuje się fortepian w połowie), melancholijna „Blue Gardenia” (tutaj wybija się frontman kwartetu), śliczne „From One Island to Another” z mocniejszą perkusją oraz szybszym fortepianem, a w połowie rozkręca się saksofon. I wtedy pojawia się pierwsza niespodzianka – jest nią „Practical Arrangement”, które trzy lata temu wykonał Sting. Wersja Marsalisa jest znacznie wydłużona (trwa prawie 10 minut), więcej w niej ma do powiedzenia liryczny fortepian, a wokal Ellinga brzmi po prostu lepiej niż Stinga.
I wracamy do klasyki, czyli jest zwiewna „Doxy” oraz minimalistyczne „I’m a Fool”, gdzie słyszymy tylko saksofon. Spodobać się może rozmarzona „West Virginia Rose” czy delikatna bossa nova „So Tinha de Ser Come Voce” z żwawszym saksofonem pod koniec.
A wtedy dostajemy dwie kompozycje samego gospodarza – „Momma Said”, gdzie każdy z instrumentów ma swoje pięć minut, by pod koniec wręcz eksplodować (ale na chwilę). Zupełnie inaczej jest w przypadku spokojniejszej „Cassandra Song”, która przez ostatnie 3 minuty jest popisem instrumentalnym, by zakończyć całość nieśmiertelnym „Blue Velvet”. A na finał utwór pianisty, czyli kompozycja tytułow – mimo długiego czasu trwania jest lekka i bardzo przyjemna w odsłuchu.
Można się przyczepić, że za dużo jest coverów w tym zestawie i to wszystko już było. Ale Marsalis z zespołem grają z taką energią i bez spiny, a dodatkowe wsparcie od Ellinga jest zdecydowanie plusem, dającym sporą satysfakcję z odsłuchu. Warto zaryzykować, zwłaszcza jak się nie jest fanem jazzu.
7,5/10
Radosław Ostrowski
