Chrisette Michele – Milestone

Milestonecover2

Czarna muzyka, czyli soul i r’n’b to nie do końca moje klimaty, gdyż poszczególne kawałki zlewają się ze sobą. Ale trzeba sprobować zmierzyć się z każdym gatunkiem muzycznym. Tak też pojawiła się piąta plyta niejakiej Chrisette Michele – bardzo popularnej i znanej artystki w USA.  I muszę przyznać, że jest na czym ucho zawiesić, aczkolwiek… hmm.

To mieszanka soulu, r’n’b i hip-hopu, czyli sporo elektroniki, bitowania oraz nawijania mieszanego ze śpiewaniem. Musiały pojawić się cykacze (pokręcone „Steady”), obowiązkowy fortepian („Meant To Be”) oraz fragmenty bujające z pstryknięciami („Soulmate”). Standard znaczy się, który jednak parę razy zaskakuje, chociaż są to bardzo subtelne i delikatne zmiany.  Tak jest ze zdominowanym przez pianino „Equal”, gdzie gościnnie bawi się Rick Ross, pełen ejtisowskiej elektroniki „These Stones” czy wplatające gitarę „Indy Girl”. Jednak przez większą część czasu dzieje się niewiele – utwory wchodzą i wychodzą jednym uchem, a całkiem niezły wokal pani Michele nie jest w stanie zmienić tego stanu.

Jednak dla fanów mam wieść, że jest tez dostępna wersja deluxe z dodatkowymi sześcioma utworami. Tutaj wyróżnia się minimalistyczny „Private Destination”, strzelający „Black Girl Magic” czy rozmarzony „Edge of the Bar”. Sporo jak na dodatkową zawartość, czyli czy to jest powód, by kupować oryginał? Nie jestem przekonany.

6/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz