Fabuła tego filmu jest prosta jak konstrukcja cepa: mamy dwójkę dzieciaków Rebeccę i Tylera. Wychowuje ich mama, bo ojciec dawno temu ich zostawił. Mama właśnie poznała i chce w tym czasie pobyć chwilę z nim, więc dzieci postanowiły pojechać na 7 dni do dziadków, z którymi nigdy nie mieli kontaktu. Pokłócili się z mamą i od tamtej pory nie utrzymywali kontaktu ze sobą, ale od czego jest Internet? Nawiązany zostaje kontakt, dzieciaki ruszają i ma być miło. Jednak po pewnym czasie, już pierwszej nocy dzieciaki zauważają, że coś jest nie tak. Drapanie ścian, chodzenie na golasa – wiadomo, starość. Przynajmniej na początku to może tak wyglądać.

M. Night Shyamalan – reżyser, który nakręcił jeden wielki film i potem konsekwentnie obniża formę. Po „Szóstym zmyśle” można było odnieść, że się wypalił, jednak zeszły rok to oznaka powrotu. najpierw był zaskakująco ciekawy serial „Miasteczko Wayward Pines”, ale to „Wizyta” okazała się zaskoczeniem. Po pierwsze, film zdecydowanie bardziej kameralny i wyciszony, bez fajerwerków, bajeranckich efektów specjalnych oraz niestrawnych dialogów. Po drugie, interesująca forma. Owszem, fund footage nie jest niczym nowym w świecie horroru, ale po raz pierwszy Shyamalan wykorzystuje tą konwencję, by przedstawić dość normalną sytuację i powolutku, konsekwentnie zbudować aurę tajemnicy, zagadki i mroku, nawet groteski. Na początku wydaje się, że nasi dziadkowie są parą takich starszych ludzi, co maja pewne problemy typowe dla tego wieku – pieluchy, drgawki, zapominają o przyjeździe na bal maskowy (dziadek) czy „zawieszają się” na jakiś czas. Normalne? Niby tak, tylko dlaczego babcia goni dzieciaki pod domem, mając włosy niczym dziewczynka z „Ringu”, dziadek zostawia swoje krwawe pieluchy w stodole, a babunia prosi o wyczyszczenie piekarnika, prosząc Rebeccę, by wlazła do środka? Takie drobiazgi tylko podkręcają strach i trzymają w napięciu, a atmosfera gęstnieje aż do dramatycznego i krwawego finału – przyznaje się bez bicia, bałem się jak cholera.

Niby nie jest to coś oryginalnego, ale trzyma to za gardło. Dodatkowo praca kamery, mimo nietypowej formy, jest bardzo płynna i nie doprowadza do stanu oczopląsu, zagubienia. To plus, jednak reżyser wkręca też niekoniecznie wysokich lotów humor. Teoretycznie rozładowuje atmosferę, ale gdyby go nie było, nic by się nie stało (używanie nazwisk wokalistek zamiast bluzgów – serio?). Mimo tego pozostaje mocna opowieść o dojrzewaniu i wychodzeniu z traumy, która pozostawia ślady bardzo głęboko. Do tego kompletnie nieznani aktorzy, co pozwala łatwiej się z nimi identyfikować.

Teraz mogę powiedzieć śmiało, z ręką na sercu – będę czekał na kolejne filmy Shyamalana. Reżyser podnosi się z kolan i chociaż nie jest to jego najwyższa forma, to jednak jest to mocny krok w dobrym kierunku. „Wizyta” sprawdza się jako horror, jak i historia z dojrzewaniem w tle. I nawet wykorzystanie dwóch kamer z ręki kompletnie nie przeszkadzało. A to już naprawdę dużo.
7,5/10
Radosław Ostrowski
