
Kolejny ciekawy muzyk poznany dzięki radiowej Trójce. Ray laMontagne to muzyk rockowy, który do tej pory wydał pięć płyt i coraz bardziej skręca w stronę brzmień spod znaku blues rocka. Nie inaczej jest na ostatniej płycie pod dziwnym tytułem „Ouroburos”.
Od strony producenckiej Ray dostał wsparcie od Jima Jonesa – gitarzysty oraz frontmana zespoły My Morning Jacket. I gitara elektryczna nie została odłożona, chociaż otwierające całość „Homecoming” jest bardzo stonowane, przynajmniej na początku. Dwie minuty później pojawia się fortepian, sporadycznie się pojawiający i odzywający się z większą siłą, wspierany przez łagodną elektronikę oraz anielski wręcz głos Raya. Sporo popisują się muzycy na instrumentach jak w przypadku singlowego „Hey, No Pressure” ze świdrującą elektroniką na początku oraz surowej gitarze elektrycznej oraz utrzymany w podobnym tonie „The Changing Man” z bluesową gitarą płynnie przechodzący w „While It Still Beats”, gdzie na końcu dostajemy niesamowitą wokalizę.
Druga część to kolejne cztery utwory, a otwierający ten segment „i My Own Way” jest wyciszony, magiczny z delikatnymi klawiszami, troszkę przypominający spokojniejsze kompozycje Airbag. Podobnie jest z „Another Day”, gdzie swoje ma do zrobienia fortepian. Wtedy pojawia się jedyny instrumental, czyli „A Murmuration of Starlings”, by na finał dostać wolno grający „Wouldn’t It Make A Lovely Photograph”
LaMontagne gra tutaj spokojnie, może dla wielu za spokojnie, ale pięknie. Bez popisywania się, z silnie odczuwalną magią, którą dostrzega się z kolejnym odsłuchem. „Ouroburos” to taka bomba z opóźnionym zapłonem, która wali z podwójną siłą. Na pewno jeszcze do niej wrócę.
8/10
Radosław Ostrowski
