David Foster – Dreamless

a1961022426_5

Nazwisko Davida Fostera kojarzyło mi się z wysoko cenionym producentem muzycznym, znanym ze współpracy z takimi twórcami jak Alice Cooper, Seal czy ostatnio Michaelem Buble. Więc kiedy usłyszałem, że wydaje nową płytę, to myślałem właśnie o tym Fosterze. I to była największa wtopa, gdyż jest jeszcze jeden artysta związany z tą muzyką, o tym samym imieniu oraz nazwisku. Jest to gitarzysta progresywnej grupy Panic Room, współpracujący także ze Stevem Rotherym z formacji Marillion, a „Dreamless” to jego drugi solowy krążek.

Gitarzystę wsparli basista Yatim Hamili, perkusista Stuart Browne, klawiszowiec Jonathan Edwards oraz wokalistka Dinet Poortman. Zaczyna się dość niepokojącym „Cabello”, gdzie klawisze monotonnie tworzą nieprzyjemną aurę, perkusja uderza pojedynczymi ciosami… i wtedy odzywa się gitara razem perkusją, z hukiem niczym wyrzucony granat (znaczy: głośno jest), by skręcić w przyjemną melodykę, a wokal pani Poortman miesza w sobie delikatność i drapieżność. „Amitriptyline” jest bardziej brudna i bliżej do hard rocka, z marszowym basem między zwrotkami, soczystymi riffami oraz spokojniejszym refrenem. Tylko na koniec dostajemy jakieś dziwaczne brzdąknięcia.

Wyciszenie daje akustyczne „New York Rain” z cudownym fortepianem, by w środku nabrać patosu, dzięki chórkom oraz mocniejszym uderzeniom perkusji, bardziej jazzującej niż metalowej. Brzmi to pięknie, ale to tylko chwilka. Bo „Black Sunrise” zmienia kompletnie aurę – orientalna, minimalistyczna perkusja, elektroniczne smyczki i świdrujące riffy (końcówka znakomita wręcz). Atmosfera zmienia się z minuty na minuty, gęstnieje tak można, że można ją kroić siekierą – nie powstydziliby się tego muzycy Black Sabbath. Troszkę inny jest utwór tytułowy, klimatem przypominający Porpucine Tree (nawet wokal Fostera przypomina Stevena Wilsona), by w połowie pójść na ostrą całość.

I znowu zmiana, tym razem w bardziej folkowym kierunku (cudownie uspokajające „Lingering” oraz „You Have No More Messages”), pozwalająca na złapanie oddechu oraz rozmarzenie się. I wtedy pojawia się „Ache”, gdzie na gitarze gościnnie gra sam Rothery oraz ciężko-smyczkowa „Brahma”. Na sam finał dostajemy dwa długie utwory. „Counting Clouds” zaczyna się bardzo przyjemnie grającą gitarą akustyczną oraz fortepianem wspieranym przez kontrabas, ale „Morphine Sleep” bardzo silnie kojarzy się z „Time” Pink Floydów. Też na początku dostajemy tykania oraz dźwięki zegarów, a także bicie serca oraz odgłosy włączonych wiadomości. W połowie wszystko się wycisza, zastąpione przez mroczną wiolonczelę i smyczki, następnie przewodzi łkająca gitara, trzymająca za gardło.

„Dreamless” kompletnie mnie zaskoczyło czerpaniem z prog-rockowej tradycji, jednak zamiast smęcenia i nudzenia, udaje się walić ostro i mocno, ale też w bardzo piękny, liryczny sposób. Nie wiem, jak dalej potoczy się ścieżka Fostera, ale jestem ciekaw każdego nowego wydawnictwa.

8,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz