Blue October – Home

Amerykański zespół Blue October to jedna z bardziej znanych kapel grających alternatywnego rocka, kierowana przez Justina Furstenfelda. Do tej pory wydali siedem albumów i teraz wracają z nowym studyjnym wydawnictwem „Home”, wyprodukowanym przez frontmana oraz Tima Palmera – jednego z bliższych współpracowników zespołu.

I jest to muzyka, mieszająca gitarowe riffy z tak ładnymi instrumentami jak fortepian i smyczki. Czuć to już w lekkim „Coal Makes Diamonds” (chociaż gitara maskuje mocniejsze uderzenia), a im dalej tym bardziej czuć tutaj skręty w stronę popu jak w „Driver” (brzmiąca niczym śmigło gitara oraz elektroniczna perkusja) czy „Heart Go Bang”, przypominając dokonania Keane i Biffy Clyro. Żeby jednak nie było, że nie potrafią komponować, mają kilka chwytliwych numerów, gdzie opierają się m.in. na nakładających się głosach („i Want It”), akustycznej gitarze (singlowe, wręcz epickie „Home”), wspomnianym fortepianie („The Lucky One”), drobnemu wsparciu elektroniki („We Know Where You Go”), rozmarzonym wokalu Justina.

Dopiero od połowy płyty robi się ciekawiej oraz bardziej rockowo – „The Lucky One” ma gitarowe echo, ale prawdziwy ogień (i stary Blue October) budzi się w „Leave It in the Dressing Room (Shake It Up)” – punkowo, ale i melodyjnie. „Houston Heights” balansuje między melodyjnym basem oraz niebezpiecznymi pomrukami, ale i tak miażdży prawie 8-minutowy „Time Changes Everything” – minimalistyczny utwór, gdzie prym wiedzie bas, smyczki oraz mroczny klimat, by pod koniec uderzyć mocniejszą perkusją oraz gitarami. Podobnie jak cięższe, instrumentalne „The Still”, gdzie każdy instrument niemal odbija się echem. A na sam koniec dostajemy dwa (moim zdaniem zbędne) remixy „Heart Go Bang” oraz „Home”, które nie wnoszą niczego nowego.

„Home” miejscami zaskakuje, ale grupa bardziej upraszcza muzykę, idąc w stronę bardziej popowego brzmienia. Na szczęście jest tutaj na czym ucho zawiesić. Innymi słowy, przyjemne, porządne granie.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz