The Monkees – Good Times (deluxe edition)

Good_Times%21_%28The_Monkees%29_%28Front_Cover%29

To jedna z kapel rock’n’rolla, która przeszła do historii dzięki jednemu utworowi – „I’m a Believer”, chociaż współcześni słuchacze znają wersję zespołu Smash Mouth, wykorzystaną m.in. w pierwszym „Shreku”. Mimo tego faktu, The Monkees nadal funkcjonowała. W tym roku obchodzi 50-lecie działalności i z tej okazji nagrała pierwszy od 20 lat (!!!) studyjny materiał, już bez udziału zmarłego w 2012 roku Davy’ego Jonesa. I powiem od razu – nic się w tym świecie nie zmieniło.

Za stronę produkcyjną odpowiada Adam Schlesinger – basista zespołu Fountains of Wayne, ale także kompozytor i autor tekstów, dla którego lata 60. to czas, w którym czuje się najlepiej. Jedyną rzeczą zdradzającą fakt, że jest to produkcja współczesna to głosy śpiewających członków zespołu – Petera Torka, Mickeya Dolentza oraz Michaela Nesmitha. Opener „Good Times!” wprowadza w ten klimat epoki rock’n’rolla – krótki wstęp fortepianowy, lekka i szybka gra gitary, a także zadziorniejszy riff w środku. Jest lekko, bezpretensjonalnie, przyjemnie, ale nie nudnawo. Małpki ubarwiają każdy utwór drobiazgami – imitacją fletów w „You Bring the Summer”, delikatna mandolina w singlowym „She Makes Me Laugh”, klawesyn w „Our Own World”, Hammondy w „Gotta Give It Time” czy delikatny fortepian w akustycznej „Me & Magdalena”.

Jednak największą niespodziankę może sprawić „Love to Love”, gdzie znajduje się wokal… Dave’a Jonesa. Utwór ten po raz pierwszy nagrano w 1967 i głos Jonesa nałożono na współczesną wersję (i jeszcze ta gitara). Podobać się też może pachnące country „Little Girl” oraz „Birth of an Accidental Hipster” z pomysłowymi echami, fakami (tak, tam bluzgają) oraz bardzo delikatnym środkiem z płynącym fortepianem.

Muszę przyznać, że nie wierzyłem w ten album, podejrzewając bezczelny skok na kasę (wszak granie muzyki z lat 60. jest wyczuwalnym trendem) oraz granie na sentymentach. „Good Times!” pozytywnie zaskakuje dobrymi melodiami, czuć pozytywną energię członków grupy, a i te bardziej refleksyjne momenty („I Know What I Know” z wykorzystanym Chamberlinem) nie wywołują zgryzu. Jest też duch czasów rock’n’rollowych, bez spiny (w końcu najlepiej pamiętają ten okres), ale szczerze i leciutko. List przebojów i stacji radiowych nie podbije, zwłaszcza że wiele głośnych zespołów skupia swoją uwagę. Niemniej dobre czasy chyba wróciły, a Małpki pokazały klasę. Wersja deluxe zawiera jeszcze dwa dodatkowe utwory, w tym bardziej bogatszą wersję (aranżacyjnie) „Me & Magdalena”. Dobre czasy naprawdę wróciły.

7,5/10

Dodaj komentarz