
Minęły cztery lata odkąd Muniek Staszczyk i jego wesoła kompania z Częstochowy zaatakowała swoim dwupłytowym wydawnictwem. Jednak panowie nie opieprzali się (Muniek zadziałał ze starymi kumplami z formacji Shamboo), by powrócić w pełni sił z nowym dzieckiem, nazwanym po prostu „T. Love”. Czyżby panowie wrócili do początków swojej drogi spod znaku rock’n’rolla?
Otwierający całość singlowy „Pielgrzym” to melodyjny i chwytliwy kawałek, gdzie swoje robią klawisze w tle, a także lightowa gitara. Funkową energię czuć w „Bum Kassndra”, gdzie basik z klawiszami skręcają w lata 70., a skoczna melodia skontrastowana jest z gorzkim tekstem, zaś „Alkohol” ma gorzką gorycz brytyjskiego punka, pokazując swoją destrukcyjną siłę. Żeby jednak nie było tak do śmiechu, to pojawia się kilka ponurych oraz nieoczywistych numerów jak niemal dyskotekowe „Siedem” niczym w starych numerach kapeli (refren) czy bluesowym „Blada”, którego nie powstydziłby się ani Mark Knopfler czy Eric Clapton z dominującym fortepianem.
Dla mnie jednak prawdziwą petardą jest „Niewierny patrzy na krzyż”, gdzie gitary nakładają się na siebie, a perkusja tworzy oniryczny klimat razem z nowofalową wręcz elektroniką. Szokiem była dla mnie „Marta Joanna od aniołów”, mocno idąca w… gospel oraz „czarne” brzmienia, wspierana przez wzruszający tekst, „Marsz” rozsadza swoją wściekłością, a „Lubitz i Breivik” bardziej pachnie latami 80. (śpiewane chórki w refrenie) idzie w stronę publicystyki, jednak nie wywołuje irytacji. Rozczarowuje „Warszawa Gdańska” – spokojna, delikatna kompozycja, która nie do końca mnie przekonuje swoim rytmem oraz tekstem, chociaż gitara z odrobinę psychodeliczny saksofon mogą się podobać. Drugim dziwadłem jest folkowy „Moi rodzice”, który bardziej pasowałby do „Old is Gold”, ale osobisty tekst Muńka opowiadający o swoich rodzicach może zwrócić swoją uwagę. Jednak wszystko wywraca do góry nogami skrętem w disco („Ostatni gasi światło”)
Muniek w swoich tekstach coraz bardziej przygląda się światu i nie kryje rozczarowania. Wściekły wobec podziałów („Marsz”), rozmyśla nad szaleństwem terrorystów („Lubitz i Breivik”), brakiem wiary („Niewierny patrzy na krzyż”), wojną i pijaństwem, a także nad historią („Ostatni gasi światło”). Niby utwory są skoczne i melodyjne, ale to tak naprawdę refleksyjne i dające do myślenia dzieło. I cieszy też fakt, że grupa próbuje stworzyć coś nowego i świeżego, chociaż nie wszystko gra jak powinno, ale Muniek nadal jest w formie (zarówno tekstowo, jak i wokalnie – posłuchajcie finałowego „Kwartyrnika”).
T. Love mimo 30 lat na karku nie zdziadziało i nie straciło swojego rock’n’rollowego pazura, ale robi to też z głową. A jak was nie przekonałem, to hak z wami.
7,5/10
Radosław Ostrowski
