Monika Borzym – Back To The Garden

Borzym-mala-plytka

Monika Borzym już swoimi dwoma poprzednimi płytami zwróciła uwagę fanów śpiewanego jazzu, wnosząc nie tylko świeżość, ale poziom jaki dla wielu tak młodych wokalistek wydaje się nieosiągalny. Trzeci album tylko to potwierdza, chociaż wiele osób może zacząć marudzić. Dlaczego?

Tym razem Monika postanowiła się zmierzyć ze swoją idolką – Joni Mitchell. Tą amerykańską wokalistkę folkowo-gitarową przerabiało tysiące wykonawców (ostatnio na naszym podwórku zrobiła to Martyna Jakubowicz trzy lata temu). Więc czemu akurat ta wokalistka stała się bohaterką nowej płyty? Jak mówi sama Borzym: Ta płyta to wyraz buntu przeciw temu co dzieje się na dzisiejszym rynku muzycznym. Obecnie dominuje nań produkcja i elektronika i wszystko wydaje mi się zunifikowane (…). Dla mnie muzyka jest nośnikiem rzeczy mądrych i pięknych. Jest świętem. (…) Wybrałam piosenki z pierwszych siedmiu lat twórczości Joni (1967-1975) czyli z okresu pomiędzy jej 25 a 32 rokiem życia. Jestem teraz w tym samym wieku, w którym Joni była po premierze swojej pierwszej płyty. To czas kiedy dziewczyna przeradza się w kobietę. Bardzo silnie odczuwam tę przemianę odnotowując w swoim śpiewaniu subtelność i nostalgię przed którą przez ostatnie 3 lata próbowałam się bronić. Poważna deklaracja, prawda? I nie jest to czcza gadanina.

Od strony producenckiej za materiał odpowiada Devin Greenwood znany ze współpracy z Norą Jones i Melody Gardot. Samo brzmienie jest mocno niedzisiejsze, ale o to też chodziło. Delikatność miesza się z elegancją oraz stylem, co już czuć w otwierającym całość „Edith and the Kingpin”, gdzie wykazuje się trąbka wspierana przez klasyczną jazzową sekcję rytmiczną, a także gitarą akustyczną. „Rainy Night Mouse” skręca bardziej w stronę bossa novy, a bardzo oszczędna perkusja tworzy magiczną aurę (to chyba to klaskanie w tle tak działa). Żywiej robi się przy „This Flight Tonight”, gdzie wyróżnia się niemal orientalna perkusja, kontrastowana przez zadziorniejsze smyczki oraz  „Big Yellow Taxi”, którego aranżacja uczyniła utwór nie do rozpoznania.

Kiedy wydaje się, ze wszystko przyspieszy, wracamy do wręcz folkowego entourage’u dzięki stonowanemu „Song to a Seagull”, gdzie słyszymy tylko gitarę wspartą przez mroczniejszy smyczek. Oniryczne i cudowne jest jeszcze „Circle Game” z oszczędną perkusją oraz fletami w tle, a także przy podobnie wygranym „Jungle Line”. Wracamy do jazzu w bujającym „Cold Blue Steel and Sweet Fire” (ten leciutki saksofon i akustyczna gitara) oraz akustycznym „River” (akurat ta wersja najmniej mi się podobała), by na sam koniec rozkręcić cała imprezę „Woodstock”, gdzie znowu dominuje gitara (tym razem elektryczna), a także hipisowski, wręcz indiański zaśpiew między refrenami.

„Back To The Garden” potwierdza, że na naszym podwórku robi się coraz ciekawiej, a jeśli jeszcze jakimś cudem nie trafiliście na Monikę Borzym, to po tej płycie zapamiętacie ją na dłużej. Tylko jeden utwór jest zwiędłym kwiatem na tym prześlicznym ogrodzie, ale na szczęście można go wyciąć (czytaj: przewinąć dalej), by jeszcze bardziej zachwycić się tą przepiękną zawartością.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz