
Dawno, dawno temu działał taki polski zespół rockowy Mech. Nadal działa (reaktywował się w 2004 roku po 17 letniej przerwie) kierowany przez Macieja Januszko, którego wokal jako żywo przypomina Ozzy’ego Osborne’a. Jednak nie o tym chciałem opowiedzieć, ale o początkach, gdy grupa nazywała się Zjednoczone Siły Natury Mech i miała dwóch wokalistów: Januszkę oraz Roberta Milewskiego vel Millorda. Co wtedy grywał Mech?
Wytwórnia GAD Records zremasterowała (dzięki wsparciu Milewskiego) pierwszy album grupy, noszący tytuł taki jak ona sama. Na początek dostajemy „Marsz”, a jak marsz to muszą być werble niczym w armii, do których dołączają płynne klawisze oraz podrasowana gitara elektryczna. Brzmi to podniośle, by w połowie uspokoić się za pomocą imitujących morze perkusjonaliów. I wtedy dostajemy ponad dziesięciominutową suitę „Atlantis”, gdzie czuć mocno ducha Yes (ta gitara i Moog!!!), gdzie muzycy popisują się swoimi umiejętnościami, tworząc wręcz sielski, przyjemny klimat. Dopiero w czwartej minucie pojawia się wokal, wspierany przez akustyczną gitarę. I ta sielska atmosfera tworzona prez klawiszę oraz gitarę zostają zdemolowane przez pędzącą na złamanie karku perkusję, przez co reszta muzyków dostosowuje się do tego tempa, by potem każdy z muzyków rzucił krótką solówkę. „Dialog” początkowo przypomina Pink Floyd (perkusja i krótkie gitarowe wejścia), tylko klawisze imitujące smyczki pędzą na złamanie karku i jest dialogiem między Januszką i Milewskim (piękne, dźwięczne głosy), a gitara niemal łka w połowie. Mroczniejszy (na początku) jest „Guliwer”, gdzie przebijaja się od niego pojedyncze strzały perkusji oraz Moog. Wtedy zaczyna piękny dialog gitara z klawiszami. „Antidotum” z kolei zaczyna się wręcz kojąco, ciepłymi klawiszami, do których dołącza gitara akustyczna. Po krótkiej chwili włącza się także sekcja rytmiczna. Wsystko pędzi ze świetnymi riffami, by wraz z wokalami weszło w stronę improwizowanego jazzu. Wrescie jest rozmarzony, ale krótki „Ogród snów” pozwalający się romarzyć.
Na koniec wydawca dorzuca jeszcze dwa dodatkowe utwory. Pierwszy został znaleziony w wersji winylowej, czyli instrumentalny, lightowy „Romantic blues”, a drugim jest koncertowa wersja „Atlantis Suite”. Chociaz te utwory nie do końca brzmią najlepiej i odstają od reszty, to stanowią pięknie uzupełnienie tego zapomnianego wydawnictwa. Progresywny Mech garściami czerpał z klasyków tego gatunku jak Genesis czy Yes, ale u nas brzmiało to świeżo i nowatorsko. I po latach nadal taki jest – imponuje rozmachem oraz maestrią muzyków. Very impressive.
8/10
Radosław Ostrowski
