
Czy znacie jakąś znaną meksykańską grupę? Wpadła mi w rękę płyta debiutancka grupa meksykańskich mariachi pochodząca z różnych kapel, postanowiła połączyć siły. A są to: Chetes (gitara), Jay De La Cueva (bas), Ceci Bstida (klawisze), Adan Jodorovsky (gitara), Liber Teraz (gitara), Alejandro Flores (skrzypce), Alex Gonzales (trąbki), Ricard Najera (perkusja), Sergio Mendoza (akordeon), Jacob Valenzuela (trąbka) oraz Camilo Lara (elektronika). Innymi słowy muzycy z takich zespołów jak Zurdok, Tijuana No czy Calexico postanowili razem zmierzyć się z utworami Morrisseya i The Smiths. Tak powstał debiutancki „No Manchester”.
I jest to największy kant jaki ostatnio widziałem, bo nagrali tylko siedem utworów, a żebyśmy nie wyrzucili całości zbyt szybko dorzucili jeszcze pięć piosenek w wersji koncertowej. Pachnie to meksykańskim stylem, bo jest typowa dla tego kraju trąbka. No i wszystko jest śpiewane po hiszpańsku – ole! Ładnie to gra w tle, nawet czuć odrobinę melancholii („El primero del gang” czy „Mexico”), skrętów w dyskotekę („Cada dia es Domingo”) czy płynnego rock’n’rolla („International Playgirl”). Same wokale (śpiewają muzycy na przemian) są całkiem niezłe, ale niespecjalnie zapada w pamięć.
Za krótkie, mało angażujące i niby jest, a jakby nieobecna. Nie wiem, czy to będzie jednorazowa eskapada czy może coś więcej, ale to jest spore rozczarowanie.
5/10
Radosław Ostrowski
