Steve Vai – Passion and Warfare [25th Anniversary Edition]

SteveVaiPassionAndWarfare

Nazwisko Steve’a Vaia niewiele mi mówiło. Ale jak się okazało, trzeba było bliżej poznać się z tym ciekawym gitarzystą. Muzyk współpracował z Frankiem Zappą, grał w Whitesnake i uczył go sam Joe Satriani. To mocna rekomendacja, a okazją do bliższego poznania tej rockowej duszy było wznowienie drugiej solowej płyty „Passion and Warfare” z 1990 roku.

Przy nagrywaniu muzykowi towarzyszyli: klawiszowiec David Rosenthal (współpraca m.in. z Billym Joelem, Rainbow, Brucem Springsteenem), perkusista Chris Frazier (Whitesnake) i Tris Imboden (Chicago) oraz basista Stuart Hamm (Joe Satriani). Początek jest krótki i podniosły w postaci „Liberty”, ale potem wchodzi ogniste „Erotic Massages”, gdzie czuć troszkę ducha Whitesnake, a bas z klawiszami tworzą zgrabny duet. A gdy pod koniec grzmi piorun, to atmosfera jest mocno nieprzyjemna. I znowu riffy podkręcają aurę. Ducha klasycznego rocka czuć w płynącym „The Animal”, gdzie znowu przygrywają delikatnie klawisze, a zapętlone riffy przypominają Satrianiego.

Kiedy wydaje się, że tak już zostanie następuje wolta w postaci dynamicznego „Answers”.Zaczyna się akustyczną gitarą, szybkimi popisami niemal dyskotekowej perkusji oraz metalicznego basu, by powoli dać głos gitarze elektrycznej i popisującym się klawiszom. Tak samo mocny jest kolos „The Riddle”, zaczynający się od zgranej sekcji rytmicznej oraz szybkich popisów Vaia. Nie sposób zapomnieć delikatnej gry klawiszy (środkowa partia utworu) oraz akustycznej gitary zmieniającej nastrój w połowie, a także wokali pod koniec. Najbardziej pamiętam czarującą, wręcz baśniową „Ballerinę 12/24” (ta akustyczna gitara na początku), ale pod koniec słychać dziwne oddychanie. To jednak wstęp do melancholijnego „For the Love of God” gdzie znowu gitara czaruje, a następnie do rock’n’rollowego jak diabli „The Audience is Listening” poprzedzonego krótkim wstępem, gdzie nasz bohater jako chłopiec jest zapowiadany przez nauczycielkę i zapewnia, że będzie najlepszym gitarzystą (jej reakcje na popisy Vaia robią niesamowite wrażenie nawet teraz). Jest też bluesowy „Blue Powder”, pachnący odrobinę Dalekim Wschodem.

Żeby jednak nie było tak słodko, pojawiają się odrobinę słabsze fragmenty jak troszkę kiczowaty „I Would Love To” (elektronika tutaj mocno się zestarzała) czy zbyt popisujący się i mało angażujący „Greasy’s Kid Stuff” połączony z psychodelicznym „Alien Water Kiss”. Także elektronika lekko się zestarzała w akustycznym „Sisters”, jednak nie irytuje to tak mocno, jak w poprzednich utworach, a pokręcony „Love Secrets” jest tak psychodeliczny, że mógłby go napisać Frank Zappa. Niezłe dziwadło.

Z okazji rocznicy dostajemy cztery dodatkowe kawałki. Pięknie brzmi liryczny „Lovely Elixir” z bardzo oszczędnym i delikatnym tłem. Druga jest alternatywna wersja „And We Are One” z niemal łkającą gitarą, wersja demo „As Abyss” z militarnym zapędem oraz orkiestrowa wersja „So Below” zrealizowana przez Nielsa Bye Nielsena (bajkowo to brzmi). I te dodatki (niewiele ich) dodają smaka do całości.

„Passion and Warfare” dobrze znosi próbę czasu, dając frajdę fanom muzyki rockowej. Nie brakuje ognia, riffów i pięknych kompozycji. Nie bez powodu album uważany jest za największe dokonanie Vaia. Od tego albumu można zacząć przygodę z rockamanem.

8/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz