Miss Montreal – Don’t Wake Me Up

miss-montreal-dont-wake-me-up

To moje drugie spotkanie z holenderską wokalistką Roos-Anne Hans, ukrywającą się pod pseudonimem Miss Montreal. Wydany w 2014 roku „Irrational” był dla mnie czymś świeżym oraz ciekawym doświadczeniem. Liczyłem, że „Don’t Wake Me Up” będzie czymś podobnym.

Początek jest tajemniczy – tykanie zegara i budująca mroczny klimat elektronika, do której dołączają odbijające się niczym echo dźwięki smyczka oraz nakładającymi się wokalami w refrenie. I zgodnie z tytułem tego utworu, nie mam nic więcej do powiedzenia. „Nothing Left to Say” chwyta do końca, by dalej zaskoczyć kolejnymi instrumentami wchodzącymi do gry. Jednak tytułowy utwór rozdrażnił mnie swoją popową perkusją oraz dziwacznie przerobioną gitarą na samym początku, ale na dodatek mamy jeszcze mamy irytujące chórki. Koszmarek. Kiedy wydawało się, że gorzej nie będzie pojawia się „What If”, czyli nudna balladka z paskudnym fortepianem i kompletnie pozbawiona jakiegokolwiek pomysłu (gitara brzmi ok, ale to tyle). Dyskotekowy flirt z elektroniką w postaci „One Last Drink” mówiąc wprost nie pasował mi tu w ogóle – głośny, nachalny plastik.

Dlatego tak wielką ulgą dla mnie było folkowe „House Upon the Hill” oraz „Sail”. Od tego momentu zaczyna się lepsza połowa wydawnictwa. Nawet zbyt krzykliwe chórki („Tic Toc”) nie były w stanie mnie wywrócić z równowagi, a na pierwszy plan zaczął się wysuwać fortepian („This Is What It Means”). Wtedy przypomina o sobie początek wydawnictwa w postaci „Love You Now”, które brzmi całkiem nieźle.

„Don’t Wake Me Up” zwyczajnie rozczarowało zbyt plastikowym podejściem do całości. Nawet te folkowe (przyjemne) piosenki dają radę, jednak przez sporą część męczyłem się podczas odsłuchu. Przesłuchać i zapomnieć.

5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz