
To jeden z najpopularniejszych kanadyjskich wokalistów popowych, kojarzony dzięki eleganckiemu brzmieniu, czerpiącemu z tradycji swingu oraz muzyki lat 50. i 60. Nie jest on żadnym bublem, ale zawsze słuchanie jego głosu sprawia sporą przyjemność. Zwłaszcza paniom, co mnie nie dziwi. Taki jest Michael Buble i sięgając po nową, dziewiątą płytę, nie spodziewałem się zmian.
Od strony producenckiej odpowiada sztab producentów (m.in. sam wokalista, Alan Chang i Johan Carlsson), co musiało się odbić na jakości. Początek to akustyczna gitara w „I Believe In You”, które niebezpiecznie idzie w folkowo-popowe szlaki, do których artysta zwyczajnie nie pasuje. Ale potem wchodzą swingujące dęciaki i już jesteśmy w domu, bo „My Kind of Girl” jest po prostu fantastyczne, ale tytułowy utwór jest mieszanką swingującego fortepianu, leciutkiej perkusji i trąbeczek, a szokiem jest krótka wstawka rapera Black Througha. Drugim niewypałem jest mieszająca pop z harmonijką oraz rapowaniem „Today’s Yesterday Tomorrow”. Tutaj bardziej pasowałaby jakaś młodociana gwiazdka popu, a nie Buble. Ale najlepiej nasz elegancik sprawdza się w nastrojowych, lirycznych piosenkach jak zwiewna „On an Evening In Roma” (płyną te smyczki na początku, a akordeon ładnie przygrywa w tle), „The Very Thought of You” czy dostępne w wersji deluxe „This Girl Is Mine”. Fajną i miła odskocznią jest zgrabny, grany na ukulele „Someday”, czyli duecik z Meghan Trainor.
Dodatkowa wersja ma aż trzy nowe kawałki (alternatywnej wersji utworu tytułowego z solówką trąbki zamiast rapowania jest pewnym urozmaiceniem), ale nie warto sobie nimi głowy zawracać. Wyjątkiem jest prześliczny cover „God Only Knows” zespołu The Beach Boys.
O klasie i głosie samego Buble nie trzeba nikogo przekonywać, ale czy nasz wokalista jest w stanie czymś zaskoczyć? Widać, że próbuje szukać czegoś nowego, ale to w klasycznym sztafażu prezentuje się najlepiej. Dobry poziom udało się zachować, mimo paru wpadek.
7/10
Radosław Ostrowski
