
Dawno nie było albumu z muzyką jazzową. Czyżby twórcy tego nurtu muzycznego przestali robić dobre rzeczy czy po prostu ja nie miałem szczęścia trafić na taką ciekawą płytę? Chyba to drugie, ale jak wiadomo, pewne rzeczy muszą w końcu się zmienić. Tym razem sprawcą zamieszania jest saksofonista z Detroit Kenny Garrett, grający tzw. hard bop. Zaprosił doświadczonych kumpli (m.in. perkusista Rudy Bird, pianista Vendell Brown Jr., raper Mista Enz czy basista Corcoran Hotl) i zrobił coś, co chyba miało być do tańca. Przynajmniej to sugeruje tytuł.
Początek to długie (ponad 8-minutowe) „Philly” zaczynające się od spokojnego, by nie rzec usypiającego fortepianu, ale po minucie dołączą płynący saksofon z dynamiczną perkusją, by przyspieszyć całą imprezę, pędząc niemal na złamanie karku. A dwie minuty przed końcem miejsce saksofonu zajmuje fortepian. Klasyczne, wręcz swingujące jest w „Backyard Groove”, gdzie wszystkie instrumenty zgrywają się ze sobą, a przewodzi saksofon z fortepianem, prowadząc dźwiękowy taniec. Flirt z ziomami jest napędem do „Whitegrass Shot (Straight to the Head)” z mrocznym, nisko grającym fortepianem na pierwszym planie oraz równie niziutkim saksofonem, ubarwiając całość perkusjonaliami. Znakomite, by potem rozmarzyć się w „Bossa” – takiej przyjemnej bossanovie oraz tytułowym, bardzo tanecznym utworze, by na koniec dać krótką rapowaną wstawkę.
Zabawa jednak trwa dalej, gdyż wchodzi niczym burza „Calypso Heart” z brylującym fortepianem oraz fikuśnymi perkusjonaliami, przenoszącymi nas na Karaiby. Bardziej melancholijnie się robi na początku „Waltz (3 Sisters)”, gdzie coraz intensywniej zaczyna wybijać się perkusja. Mroczniej robi się przy „Persian Steps”, dodając odrobinę Orientu (flety) oraz odrobiny noirowego sznytu. Napięcie jest tu prowadzone pierwszorzędnie i parę razy włos może zjeżyć, by na finał załagodzić atmosferę w klasycznym „Chasing the Wind”.
Garrett nie odkrywa jazzu na nowo, ale sprawia wielką frajdę melomanom, będąc wiernym klasycznym formom i jednocześnie parę razy zaskakuje. Jest silna chemia między muzykami i czuć, ze tworzenie tej płyty było wielką frajdą, a nie tylko pracą. To w tej muzyce jest bardzo dużo.
9/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski
