Andrea Schroeder – Void

Void

Rzadko pojawia się tutaj muzyka z Niemiec, jakby była ona czymś zakazanym, niebezpiecznym i niewskazanym. Ale od każdej reguły jest wyjątek w postaci coraz bardziej wybijającą się gwiazdą jaką jest Andrea Schroeder, którą porównuje się do samej Marleny Dietrich. Druga płyta „Where The Wild Oceans End” sprzed trzech lat zmiotła i wprawiła mnie w zakłopotanie, a w zeszłym roku pojawił się album numer 3 pod bardzo wprawiającym w zakłopotanie tytułem „Void” (pustka).

Tym razem od strony produkcji (poza samą Schoreder) włączył się szwedzki muzyk Ulf Ivarsson, bardziej znany jako Thåström i Sivert Höyem. Tym razem jest bardziej mrocznie i niepokojąco, co czuć w tytułowym openerze. Pozornie delikatny rytm perkusyjny jest skontrastowany z mechaniczną gitarą oraz ciężką, niemal organową elektroniką tak przesterowaną, że mógł to zagrać Nick Cave na początku swojej ścieżki muzycznej. I nawet wplecione delikatne cymbałki nie były w stanie zmienić niepokojącej aury. A im dalej w las, tym intensywniej przebija się mrok, przyprawiony melancholią jak w lekko knajpiarskim „Black Sky” (tutaj fortepian z akustycznymi gitarami robi furorę), szorstko-psychodelicznym „Burden” z nieprzyjemnym smyczkiem czy powoli budujące klimat niemal marynarskie (to przez coś, co brzmi jak akordeon w tle) „My Skin Is Like Fire”, gdzie pod koniec dobijają się smyczki.

Ale to nie znaczy, że jest to nudne brzmienie, gdyż parę razy dochodzi do nietypowych połączeń. Ciężka, wręcz metalowa gitara z perkusją połączona w jednym tańcu z płynącym fortepianem („Kingdom”), nagle łagodnieje, pokazując swoje bardziej liryczne oblicze („Little Girl”), nie pozbawiając się szorstkości, mocnych uderzeń perkusji i delikatnego pianina (psychodeliczne „Creatures”), tworząc niepokój oszczędnym aranżem (cave’owe „Was Poe Afraid” czy wręcz depresyjne „Drive Me Home”, zmieniające dynamikę wraz z wejściem perkusji).

I nie można przejść obojętnie wobec głosu samej Andrei – bardzo delikatny, z mocno obecnym akcentem niemieckim, będącym tak naprawdę bardzo atrakcyjną przyprawą podaną do dania głównego. Intryguje, czaruje, ale jest w tym moc oraz głębia, nawet ograniczając się do melorecytacji („Endless Sea”). Znowu to zrobiła – coraz uważniej należy się tej Niemce przyglądać, gdyż chyba spotkałem żeńską wersję Cave’a (równie mroczną).

8,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz