Slowdive – Slowdive

Slowdive_Album_2017

Brytyjska formacja Slowdive była strasznie popularna w latach 90., ale potem doszło do rozpadu. I dopiero trzy lata temu kwintet pod wodzą Neila Halsteada zszedł się znowu. Więc trzeba było czekać ponad 20 lat na nowe wydawnictwo. Pytanie: gra na sentymentach i skok na kasę od fanów czy coś absolutnie ciekawego? Trzeba poznać odpowiedź.

Piosenek jest tylko osiem, ale jak wiadomo, liczy się jakość. I długość, bo są tu ponad 5-minutowe kompozycje. Niby rozmarzone, lekko psychodeliczne, ale potrafiące zarazić swoim pięknem. Taki jest „Slomo”, pełen odrobinę ambientowego tła oraz zapętlonej gitary (skojarzenia z Explosions in The Sky uzasadnione), wspartej przez sekcję rytmiczną, budującej kojącą aurę. A gdy dochodzą jeszcze skrzypce, magia trwa i trwa mać. Dopiero po dwóch minutach wchodzi wokal Halsteada – jakby nieobecny, odbijający się niczym echo i niewyraźny, wspierany przez Rachel Goswell. Jest delikatnie, wręcz kraina łagodności. Bardziej nieprzyjemnie jest przy „Star Roving” z nakładającymi gitarami, przynajmniej na początku, gdyż w połowie mocniej odzywa się przyjemne tło (ładna wokaliza, delikatniejsze dźwięki instrumentów, powoli rozkręcające się). Przyspieszenie następuje w „Don’t Know Why”, jednak klimat się nie zmienia, dając spore pole do popisu dla elektroniki oraz cofniętej do roli tła gitary.

Spokój przychodzi dopiero przy „Sugar for the Pill”, gdzie konsekwentnie budowany jest klimat ocierający się troszkę o bardziej gitarowe new romantic. Podobnie jest z niemal akustycznym „Everyone Knows” (gitara elektryczna odzywała się tylko w zwrotkach) oraz „No Longer Making Time” (piękny dwugłos oraz bardzo dynamiczny finał). Czasami pojawiają się pewne drobne detale (metaliczny i gruby bas w „Go Get It”, mocniejsza perkusja w „No Longer Making Time”, fortepian w „Falling Ashes”), które pozwalają wyróżnić poszczególne utwory od siebie, jednak tak naprawdę nie jest to potrzebne. Wszystko trzyma bardzo spójny klimat, tylko trzeba znaleźć chwilę na rozluźnienie. A na finał dostajemy mocnego kopniaka w postaci „Falling Ashes”, który zaczyna się bardzo spokojnym mariażem fortepianu (tykającego niczym zegar) z gitarą, gdzie obydwa wokale zespalają się ze sobą. Niby to oszczędne, minimalistyczne, ale czuć moc.

„Slowdive” intryguje, konsekwentnie buduje klimat i dalej robi swoje. Dla wielu może to być zbyt spokojna i monotonna muzyka, ale ja ją absolutnie kupuje. Wszystko jest tu ze sobą powiązane, spójne i robiące dobrą robotę. Może zabrakło jakiegoś mocnego kopa, jednak jest to zbyt dobrze zrobione, by przejść obojętnie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz