
Tym pora przedstawić osobę, która dopiero zaczyna swoją muzyczną przygodę (czyli debiutantkę). Mam nadzieję, że to będzie przygrywka przed następnymi, równie ciekawymi projektami. Kim jest Patrycja Zarychta? To wokalistka jazzowa z Katowic, która sama pisze i komponuje. Do tej wygrywała różne konkursy i festiwale jazzowe, ale o jej talencie wiedziało tylko środowisko. Teraz wyszedł jej debiutancki album, który powinien przynieść rozpoznawalność szerszemu gronu odbiorcy. I czy „Szczęście” da słuchaczom sporo szczęścia?
Całość zaczyna się bardzo krótkim intrem, które czaruje swoimi perkusjonaliami oraz bardzo subtelnym wokalem. I wtedy zaczyna się właściwa część, czyli „Microworld”. Bardzo oszczędna (trochę mechaniczna) perkusja, działająca niczym mechanizm zegara, przestrzenne i falujące klawisze, które tylko podkręcają aurę niesamowitości razem z fortepianem. Ale pod koniec wszystko zaczyna gwałtownie przyspieszać (poza Hammondem) i dochodzi do dźwiękowej psychodelii. Takie zderzenie tradycji z nowoczesnością jest fundamentem tego wydawnictwa. Tak samo jest z energetyczną „Kobietą”, gdzie wznoszą się dęciaki razem z bardziej bitową perkusją niczym w soulowym numerze, by w końcu zaszalał na smyczkach sam Michał Urbaniak czy w uwodzącym swoim ciepłem „My Strenght”.
Co nie znaczy, że brakuje silnego zabarwienia jazzowego. Taki jest klawiszowy „Empathy”, gdzie wchodzi do pomocy raper Sweet Lee. Schemat przełamuje pełen perkusji funkowy „Keep Dream Alive”, gdzie popowy sznyt miesza się z wyrafinowaną aranżacją oraz zaczynający się mocnymi uderzeniami perkusji „Set Me Free”, do których dochodzą klawisze i bas jakby wzięty z dyskotekowych lat 80.. W podobnym tonie jest elektroniczny „Completely”, który wprawia do tańca (a ta oszczędna perkusja czaruje) czy stonowany „Slowly”. A niespodzianką jest brzmiący niczym z winyla niemal epicki (chórek na początku) w „Love Yourself”.
Wokal Patrycji jest czymś dla mnie nieodgadnionym i ciągle zmiennym, zarówno w formie ekspresji, jak i skali. Dominuje niemal dziewczęca łagodność, choć potrafi zaskoczyć mocniejszym wejściem („Keep Dream Alive”). Taka skala zapowiada osobę, która jeszcze może zaskoczyć. A dodatkowo jeszcze płyta zawiera trzy utwory w wersji koncertowej i jedną piosenkę („Set Me Free”) śpiewaną w języku polskim, co daje obraz brzmienia scenicznego Patrycji. I jestem absolutnie pewny, że jeszcze o tej dziewczynie usłyszymy, a album jest w pełni udanym zbiorem energetycznego jazzu jakiego nigdy dość. Nawet te bardziej wyciszone fragmenty nie są tylko balastem.
8/10
Radosław Ostrowski
