Tadeusz Chmielewski – 7.06

chmielewskiReżyser, scenarzysta i producent filmowy.

Urodzony 7 czerwca 1927 roku w Tomaszowie Mazowieckim jako syn Olgi i Adama Chmielewskich. Matka pracowała jako tkaczka, potem wykańczarka w fabryce dywanów. Ojciec był policjantem i słynnym sportowcem (skakał wzwyż), a w czasie wojny dowodził oddziałem partyzanckim. Tuż po wojnie schwytany przez władze komunistyczne i zamordowany. W czasie wojny pracował jako ślusarz u Zimmermannów, jednocześnie działając w Armii Krajowej. Po wojnie Tadeusz przeniósł się do Szczecin. W 1949 roku zdał maturę w Świnoujściu, gdzie zdał maturę. Następnie zapisał się do Ligi Morskiej, przeszedł kurs szybowcowy, krótko uczył się w Politechnice Szczecińskiej. W końcu (po wielu perturbacjach) trafia do łódzkiej Szkoły Filmowej, gdzie trafia pod skrzydła Antoniego Bohdziewicza. I to tam poznaje swoją przyszłą żonę Halinę Wirską (także asystentkę reżysera) oraz najbliższego współpracownika – autora zdjęć, Jerzego Stawickiego. Szkołę ukończył w 1954 roku i swoją karierę zaczął jako asystent, wreszcie w 1957 roku zrealizował entuzjastycznie odebraną komedię „Ewa chce spać”. Od tej pory przykuwa uwagę widowni, specjalizując się w tym trudnym gatunku.

Chmielewski udzielał się też w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich, a w latach 1983-87 był wiceprezesem. Jednocześnie od 1984 kierował Zespołem Filmowym „Oko”, w którym swoje filmy realizowali tacy reżyserzy jak Andrzej Barański, Dorota Kędzierzawska, Roman Załuski, Marek Piestrak, Janusz Kijowski czy Ryszard Ber. Od tej pory Chmielewski ogranicza swoją działalność filmową do roli producenta, współfinansując takie filmy jak „U Pana Boga za piecem” i „To ja, złodziej” Jacka Bromskiego, „Galerianki” Katarzyny Rosłaniec, „Piąta pora roku” Jerzego Domaradzkiego czy „Róży” Wojciecha Smarzowskiego.

Zmarł 4 grudnia 2016 roku w Warszawie, pochowany na Powązkach. Zostawił żonę oraz córkę Agatę (grafik i rysownik).

W swoim dorobku ma głównie komedie, które do dzisiaj mają status produkcji kultowych. Z ważniejszych nagród warto wspomnieć o dwóch Złotych Lwach z FPFF w Gdyni (i Platynowych Lwach za całokształt), dwóch nominacji do Orła (i nagrodę za osiągnięcie życia). Do grona najbliższych współpracowników (poza w/w Haliną Chmielewską i Jerzym Stawickim) należeli: scenograf  i kostiumolog Bolesław Kamykowski, kompozytor Jerzy Matuszkiewicz, montażystka Janina Niedźwiecka oraz charakterystyczni aktorzy: Wacław Kowalski, Stanisław Milski, Ludwik Kasendra, Zygmunt Zintel, Adam Mularczyk, Henryk Modrzewski, Leonard Andrzejewski, Józef Łodyński, Zbigniew Koczanowicz, Adam Wichura i Ludwik Benoit.

A teraz pora na ranking wszystkich obejrzanych przeze mnie filmów Tadeusza Chmielewskiego. Zaczynamy.

Miejsce 9. – Dwaj panowie N (1961) – 5/10

Jeden z pierwszych polskich kryminałów, który ma bardzo ciekawy koncept, jednak nie wytrzymał próby czasu. Historia skupia się na dwóch panach Nowakach, którzy mają te same dane personalne, ale różne profesje. Na trop wpada urzędnik hipoteki, Kazimierz Dziewanowicz, jednak zostaje zamordowany. Syn zamordowanego, próbuje na własną rękę wyjaśnić sprawę. Dziś film jest mocno archaicznym kinem, które bardziej śmieszy niż trzyma w napięciu. Dotyczy to głównie wszechwiedzącego kapitana Oleckiego (Bohdan Ejsmont), który szybko składa całość do kupy. Na plus muzyka, solidne role Stanisława Mikulskiego i Joanny Jędryki (oboje ładnie wyglądają) i niezłe dialogi. Recenzja tutaj.

Miejsce 8.- Pieczone gołąbki (1966) – 6/10

Delikatna próba obśmiana konwencji produkcyjniaka w krzywym zwierciadle. Bohaterem jest poeta na etacie, Leopold Górski, pracujący w warszawskiej stacji pomp. Dostaje zadanie trafić do najgorszej brygady dowodzonej przez Wierzchowskiego, by zrobić z nich uczciwych oraz porządnych pracowników. Lekkie i miejscami ciepłe kino, mówiące o potrzebie zwykłej życzliwości. Ale po pierwsze jest przewidywalna, po drugie tak przesiąknięta socjalistyczną nowomową, że sprawia ból. Broni się ciągle muzyka, a dokładniej piosenki duetu Młynarski/Matuszkiewicz oraz rozbrajający Krzysztof Litwin w roli głównej. Recenzja tutaj.

Miejsce 7. – Walet pikowy (1960) – 6,5/10

Dziwaczny miks komedii, kryminału i melodramatu w stylu retro. Bohaterem jest latarnik Kawanias, który dla pasji czyta książki poświęcone kryminalistyce. Prosi go o pomoc inspektor policji, bezskutecznie tropiący nieuchwytnego Testona. Problemem dla mnie jest tutaj niezdecydowanie, czym film chce być. Widać tutaj przepych pomysłów (świetne retrospekcje ze scenografią żywcem wziętą z kina przedwojennego), intryga jest dość zgrabna, ale mocno poplątana i tempo miejscami mocno siada. Za dużo grzybów w tym barszczu. Recenzja tutaj.

Miejsce 6. – Wiosna panie sierżancie (1974) – 7/10

Lubię ten film, choć realizacja tego pomysłu zajęła Chmielewskiemu prawie 20 lat. Bohaterem jest sierżant MO, Władysław Lichiniak mieszkający w małym miasteczku Trzebiatowo. Cała intryga skupia się na przygotowaniach milicjanta do matury, a mieszkańcy na własną rękę próbują pilnować porządku. Po drodze jest i miłość, walka ze stonką i bimbrem (w końcu to lata 50.), a nawet przez pomyłkę egzaminatorzy zostają ukarani. Klasyczna komedia pomyłek z kilkoma perełkami („samokrytyka” Wyderki, która jest jednocześnie przepisem na produkcję bimbru czy próba uporządkowania pojazdów) oraz wyrazistym drugim planem z Tadeuszem Fijewskim i Janem Himilsbachem na czele. Plus ujmujący Józef Nowak w roli tytułowej.

Miejsce 5. – Gdzie jest generał… (1964) – 8/10

Szeregowy Orzeszko jest prawdziwym pechowcem oraz czarną owcą w oddziale sierżanta Panasiuka, dezerteruje i zapuszcza się do pobliskiego zamku z winami. Niestety, miejsca pilnuje zdyscyplinowana i twarda wartowniczka z bratniej sowieckiej armii. Oboje przypadkowo znajdują ukrywającego się niemieckiego generała von Falkenberga, a w zamku jeszcze ukrywa się jego oddział. Siła filmu jest iskrząca interakcja między przedstawicielami sojuszniczych wojsk, która musi się skończyć miłością. Chmielewski rozbraja kolejnymi zapętleniami (zamek ma wiele ukrytych przejść),a finał to jedna strzelanina zakończona w dość nieoczywisty sposób. Masa żartów broniących się do dziś (nawet jeśli to humor koszarowy) plus cudnie wyglądający duet Elżbieta Czyżewska (jako Marusia jest po prostu urocza)/Jerzy Turek, a na drugim planie wybija się Bolesław Płotnicki (sierżant Kaziuk), Stanisław Milski (generał) i Wacław Kowalski (kapral Kaziuk).

Miejsce 4. – Wśród nocnej ciszy (1978) – 8/10

Szok i niedowierzanie, bo tym razem jest to bardzo mroczny kryminał z silnie naznaczonym wątkiem psychologicznym. Wszystko skupia się na seryjnym mordercy dzieci, zostawiając przy ciałach małe zabawki. Śledztwo prowadzi komisarz Teofil Herman, który jest mocno skłócony ze swoim synem, Wiktorem. Reżyser ciągle balansuje między psychologicznym napięciem między ojcem i synem, a mrocznym kryminałem z miejscami przerażającym klimatem (wizyta u preparatora zwłok wywołuje ciarki), wiarygodnie pokazywanymi technikami kryminalistycznymi oraz fantastyczną scenografią. Do tego kapitalna rola Tomasza Zaliwskiego jako komisarza policji. Mocne kino z przewrotnym zakończeniem i fatalistyczną aurą. Recenzja tutaj.

Miejsce 3. – Ewa chce spać (1957) – 8,5/10

Pierwsza prawdziwie polska powojenna komedia, nie przemycająca socrealistycznych ideologii. Pomysł jest prosty: Ewa jest młodą dziewczyną, która ma rozpocząć naukę w technikum w dużym mieście. Problem w tym, że przyjechała za wcześnie i nie ma gdzie przenocować. I zaczyna się całonocna tułaczka. Wszystko to w oparach absurdu, gdzie stać może się wszystko – policjanci na czas kontroli „wypożyczają” przestępcę z komisariatu, prowadzona jest szkoła dla przestępców, a w akademiku ukrywają się panowie spędzający noce z kobietami. Całość okraszona jest fantastycznymi dialogami, ostrą serią gagów oraz wdzięcznym aktorstwem z Barbarą Kwiatkowską i Stanisławem Mikulskim na czele. Recenzja tutaj.

Miejsce 2. – Nie lubię poniedziałku (1971) – 9/10

Wywrotowa komedia, w której bohaterem jest Warszawa. Film, który spopularyzował niechęć do poniedziałku jako dnia pechowego, w którym nikomu nic się nie udaje. I w zasadzie trudno wyróżnić jakikolwiek wątek czy postać, bo jest tego masa: włoski przemysłowiec mający podpisać ważną umowę, zaopatrzeniowiec szukający części do kombajnu, taksówkarz wściekły i oszukany przez klienta, milicjant zmuszony do opieki nad dzieckiem w pracy czy właścicielka sklepu, szukająca miłości. Samą konstrukcją „Poniedziałek” przypomina późne filmy Stanisława Barei, ale pozbawione szyderstwa i drwiny z całego systemu. Wszystko to wygląda jak obserwowanie zderzających się piłeczek podczas gry we flippera. Aktorstwo jest przednie, zestaw gagów coraz bardziej się nakręca (włącznie z użyciem Dziennika TV), a na finał dostajemy recytowany przez Andrzeja Nardelli wiersza Antoniego Słonimskiego. Takiego listu miłosnego Warszawa nie miała nigdy potem.

Miejsce 1. – Jak rozpętałem drugą wojnę światową (1970) – 10/10

Tu nie ma niespodzianki. Nie pamiętam ile razy widziałem tą trylogię (początkowo miały być tylko dwie części, ale reżyser się zagalopował), ale jeszcze wtedy była czarno-biała. Koloryzacja nie zaszkodziła temu filmowi, który jest najsłynniejszym spojrzeniem na wojnę w nie do końca poważny sposób. Razem z Frankiem Dolasem (rewelacyjny Marian Kociniak), który czuje się winny rozpoczęcia wybuchu II wojny światowej, przenosimy się w różne rejony konfliktu: od Niemiec i Austrii przez Jugosławię i północną Afrykę aż z powrotem do Polski. Mimo lat powala inscenizacyjny rozmach, świetna scenografia oraz pamiętna muzyka Jerzego Matuszkiewicza. Może i jest to stereotypowe przedstawienie poszczególnych nacji (Niemcy sztywni służbiści, Włosi bardziej dbają o okoliczny burdel niż o swoje morale czy Anglicy pijący o piątej herbatę), jednak nadal siła humoru oraz dystans wobec martyrologiczno-patetycznego spojrzenia na wojnę plus perfekcja realizacji dodają mocy. I wierzę, że kolejne pokolenia nadal będą się świetnie bawić przy tym dziele.

Nieobejrzane:
Wierna rzeka (1983)

Jak widać Chmielewski był twórcą robiącym kino bardzo życzliwe, serdeczne i ciepłe, na co wpływ miały zarówno jego charakter, jak i obejrzane na studiach komedie francuskie. O swoim miejscu w polskiej kinematografii reżyser odpowiedział tak (cytat pochodzi z wywiadu-rzeki: „Tadeusz Chmielewski. Jak rozpętałem polską komedię filmową” autorstwa Piotra Śmiałowskiego):
Każdy z nas w Polsce ciężko wykuwał swoją pozycję zmagając się z chałupniczymi warunkami produkcji, wszechobecną kontrolą polityczną i rzeszą wiernych recenzentów i ciał kolaudacyjnych. Wybrałem komedię, bo już w szkole filmowej oczarował mnie świat Rene Claira, w którym widziałem swoją przyszłość. Udało się, choć nie przyszło to łatwo. „Ewa chce spać”, „Gdzie jest generał…”, „Nie lubię poniedziałku” utwierdziły mnie w przekonaniu, że w szeregu polskich reżyserów jest i moje miejsce. Komedii i jej twórców w Polsce nie lubiano ani nie uważano za godnych uwagi. Myśleli tak nie tylko decydenci filmowi, ale całe środowisko filmowe (…) Ale to komedię uważam za swoje mocne miejsce w polskim kinie. Poważnie traktuję swoich widzów, z satysfakcją obserwuje ich reakcję w sali kinowej. W 2009 roku przed uroczystymi obchodami wybuchu drugiej wojny portal Onet.pl rozpisał ankietę na najlepszy polski film wojenny. Zwyciężyło „Jak rozpętałem drugą wojnę światową” – przed „Zakazanymi piosenkami” i „Kanałem”. Proszę mi wierzyć, nie uderzyło mi to do głowy, „znam proporcją, mocium panie”… Ale widzę w tym swoje zwycięstwo: widzowie kochają moje komedie.

A jakie są wasze ulubione filmy Chmielewskiego? Piszcie w komentarzach i do następnego zestawienia. 3majcie się cieplutko.

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz