Bobby Kimball – Mysterious Sessions

a4111100574_16

Przez wiele lat Bobby Kimball był rozpoznawalnym wokalistą zespołu Toto, grając z nimi na początku swojej działalności do 1984 roku. Potem jeszcze wrócił w latach 90., ale ciągle grywał solowo. I w zeszłym roku wydał dość nietypowy album, gdzie zagrał swoje znane z macierzystej formacji piosenki plus kilka swoich ulubionych. Różnica w tym, że pozapraszał paru gości i tak wyszło to cudo.

Początek jest mocny i soczysty, bo takie zawsze jest „Hold The Line”, nawet jeśli nie jest specjalnie modyfikowane. Utwór broni się po prostu sam, a gitara nadal ma w sobie ten czad jak w dniu nagrania. Drugi w zestawie jest cover Pink Floyd „Have a Cigar”, gdzie wokalistę wsparli Mike Porcaro z Toto, Bruce Kulick z Kiss i Greg Bissonnette (współpraca m.in. z Davidem Lee Rothem i Joe Satrianim). Od oryginału różnią go mocniej grane riffy, choć klawisze zdradzą wpływ grupy Rogera Watersa. Coverem jest też zadziorne „Get Back” z udziałem muzyków Yes: Tony’ego Kaye’a i Alana White’a oraz wyciszone „I’m Not In Love”. Bardziej podniosłe jest „Who’s Crying Now” z klawiszowym wsparciem Billy’ego Sherwooda, dającego tutaj radę. Ale kompletnym strzałem jest „Africa”, pełna bogatych ozdobników etnicznych w postaci fletów, cymbałków, sitara i perkusjonaliów, dających prawdziwego kopa (za to odpowiadają Patrick Moraz i Nektar). Dalej też pojawiają się drobne smaczki jak gwałtowne solo saksofonu w „Give a Little Bit”, funkowa gitara w „Something About You” czy poruszające smyczki w „The Dance”.

Wszystko to spina mocny wokal Kimballa, który mimo lat nadal ma w sobie wiele siły. I miejscami tylko on jest w stanie uratować piosenkę przed porażką jak w przypadku „I’m Not In Love” czy troszkę na siłe wciśniete „Please Come Home for Christmas”. Na finał dostajemy niezapomnianą „Rosannę”, która częściowo nagradza wszelkie niedoróbki.

I mam problem z tą „nową” płytą ze starym materiałem. Kimball ma głos, muzycy znają się na swojej robocie i trudno się do czegokolwiek przyczepić. Tylko to wszystko jakoś nie angażuje i nie wciąga, sprawiając wrażenie mechanicznej roboty i solidnego rzemiosła. Zaledwie porządna robota, która może (choć nie musi) zainteresować osoby chcące poznać Toto oraz klasykę rocka lat 70.

6,5/10

Radosław Ostrowski

 

Dodaj komentarz