
Ten znany gitarzysta jazzowy kojarzony jest głównie jako członek zespołu Stinga, z którym współpracuje od ponad 15 lat. Ale Miller nagrywa nie tylko dla innych wykonawców (współpracował m.in. z Luciano Pavarottim, Peterem Gabrielem, Patem Methanym czy Backstreet Boys), lecz wydaje solowe dzieła. Takie jest też jego ostatnie wydawnictwo, czyli “Silent Light”, nagrane tylko z perkusistą Milesem Bouldem.
Więc nie należy oczekiwać fajerwerków, co czuć w spokojnym, bardzo delikatnym “What You Didin’t Say”, gdzie gitara powtarza tą samą melodię, by w połowie mocniej zaznaczyć swoją obecność, ubarwiając całość perkusjonaliami. Podobnie, choć szybciej od początku gra “Urban Waltz” oraz bardziej melancholijny “Water”, gdzie gitara niemal płacze, ubarwiając dźwiękami jakby odbitymi od szklanki. Czasem perkusja “tyka” jak w zegarku (“Baden”), czasem “sypie” jak przyprawami (“En Passant”), ale największym problemem jest pewna monotonia wynikająca z grania niemal tej samej melodii w tym samym tempie przez Millera. Wyjątkiem od tej reguły jest “Fields of Gold” czy jazzujące “Chaos Theory”, ocierające się czasami o flamenco.
Sam Miller na gitarze robi to, co potrafi najlepiej. Dopiero pod koniec płyty potrafi pokazać jak szybko potrafi grać (“Valium”, “Le Point”), ale konsekwentnie buduje klimat, idealnie komponując się w długie, jesienne wieczory. Wtedy jest tak cicho, że gitara ma dla siebie całą przestrzeń. Szkoda tylko, ze większość utworów nie zapada w pamięć.
6,5/10
Radosław Ostrowski
