
Kolejny przykład popu zza Wielkiej Wody, gdzie niby mamy uzdolnioną wokalistkę oraz songwriterkę wspartą przez sztab producentów pod wodzą Ryana Teddera i pytanie: Czy jest szansa na stworzenie czegoś godnego uwagi? Miałem wątpliwości.
A pierwsze dźwięki „Perfect for You” wywołały we mnie wstręt, z typowym zestawem w postaci odbijającego się niczym echo perkusji, pstryknięć, cykaczy. Ale kiedy wszedł dyskotekowy bas niczym z dawnych lat, przez chwilkę czułem się lepiej niż myślałem. Także oparty na „pozytywkowych” klawiszach „Whole Heart” wypadł całkiem nieźle. Ale im dalej w las, tym bardziej jest zgodnie ze współczesnym, taśmowym stylem produkcji. Cykający „Collide” z refrenem, gdzie mamy przerobiony głos, pełen poplątanych dźwięków quasi-minimalistyczny „Keep Up” z rapowaną koncówką, przyprawiającą o ból głowy czy oparty na echu „Broken Glass”. Do tego jeszcze te wszechobecne wokalizy i niby fajne takie „zacięcia” wokalne, mające przykuć uszy na dłużej, a wywołują jedynie rozdrażnienie. Poruszyć potrafiłmnie tylko delikatny „Hands” oparty na fortepianie czy troszkę podniosły „Grace”, ale to troszkę mało, by zawracać sobie tym głowę.
Nawet jest taki sobie, bez jakiegoś wielkiego wstydu, ale i zachwycić się też nie bardzo jest czym. To esencja nijakości, którą po odsłuchu zostawiasz oraz nie wracasz. Te fale nie porwały mnie absolutnie.
4/10
Radosław Ostrowski
