
Anhedonia to stan psychiczny, w którym człowiek nie odczuwa przyjemności oraz radości. Już sam tytuł sugeruje, że nowe dzieło zespołu Illusion nie będzie należeć do łatwych, lekkich i przyjemnych doświadczeń. Lipa i spółka znani byli z ostrego grania, co pokazali po reaktywacji w 2011 roku oraz zrealizowanych trzy lata później “Opowieściach”.
I już na dzień dobry dostajemy bardzo ciężki cios w brutalnym niczym polski kibic po przegranym meczu “Kto jest winien?”. Gitary tną aż do granicy wytrzymałości, w czym pomaga waląca pałkami perkusja oraz wokal przechodzący ze spokoju aż po siarczysty growling. Niewiele lepiej jest w “Okruchach odręki” z basowym wstępem, pozwalającym na chwile złapać oddech przed gitarowo-perkusyjną-wokalną rzezią, której nie jest w stanie powstrzymać nic. A im dalej, tym ostrość zostaje zachowana i czasem ozdobiona drobiazgami (wokalizy w “Niby” z wręcz bluesową solówką w środku, naparzająca niczym seria z karabinu maszynowego gitara z perkusją w “Metamorfozie”), nigdy jednak nie opuszczając mrocznych stron jak w grunge’owym “Od zawsze donikąd”, gdzie Lipa w tekście atakuje za wrodzoną skłonność do czynienia zła. Pozornie lżejszy (w każdym razie najbardziej przystępny) jest “Śladem krwi”, gdzie gościnnie gra oraz śpiewa Robert “Litza” Friedrich, jednak “Tchórz” przymierza kolejny siarczysty cios, a wokal wręcz pędzi na złamanie karku. Podobnie jak w zakrzyczanym “Do zobaczenia” czy jeszcze agresywniejszym “Dalej”.
Lipa na wokalu robi to, co potrafi najlepiej, zaś jego mroczne, pozbawionej nadziei teksty idealnie komponują się z bardzo ostrymi dźwiękami. Nie poczujecie się po tym albumie lepiej, ale chyba nie taki był zamysł. Ostre solówki, mocne teksty, wyrazisty wokal – tak wściekłego kawałka polskiego rocka nie było od dawna.
8,5/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski
