Książek Stephena Kinga na ekranie przenoszono więcej razy niż jakiegokolwiek innego autora (może poza Williamem Szekspirem). Jedne w udany lub mniej sposób, choć tych ze stanów średnich i słabszych jest dużo więcej. Na jakiej półce pojawiłby się nakręcona przez George’a Romero „Mroczna połowa”?
Sam początek jest bardzo obiecujący i skupia się na postaci Thada Beaumonta. Już jako dziecko objawiał talent do pisania. Podczas tworzenia dostaje nagłego ataku, przez co trafia do szpitala. Na stole operacyjnym lekarze odkrywają w jego ciele „resztki” po bracia bliźniaku i zostają usunięte. Po latach mężczyzna staje się cenionym pisarzem oraz wykładowcą akademickim. Z jednej strony tworzy cenione i uznane dzieła, ale też – pod pseudonimem George Stark – robi krwawe kryminały, przynoszące mu sporą kasę. Pod wpływem szantażu pisarz decyduje się ujawnić całemu światu, że pisze jako Stark i doprowadza to do… ożywienia jego alter ego. A jemu bardzo nie podoba się ta całą sytuacja i chce zmusić Thada do napisania kolejnej powieści. Przy okazji wrabiając go w morderstwa kilku osób.

Wydawałoby się, że powieści Kinga byłby idealnym materiałem dla mistrzów kina grozy. Jednak zazwyczaj było tak, iż każdy taki fachowiec sięgał po jedną powieść niekwestionowanego mistrza („Christine” Johna Carpentera czy „Martwa strefa” Davida Cronenberga), więc połączenie Kinga z Romero brzmiało jak coś fantastycznego. Niby wszystko wydaje się być na miejscu, akcja jest płynnie prowadzona, zaś odniesienia do doktora Jekylla i pana Hyde’a są aż nadto oczywiste. Tutaj jest ten motyw wykorzystany do pokazania niejako dwoistości pisarza. Z jednej strony utalentowanego i chcącego pisać po części do zyskania prestiżu (literatura bardziej ambitna), z drugiej trzeba móc się z tego utrzymać finansowo. To drugie oblicze reprezentuje Stark – „zły brat bliźniak”, niejako wypierany ze świadomości.

Problem w tym, że jednak opowieść prezentowana przez Romero zwyczajnie nie angażuje. Przede wszystkim za mało poznajemy tego Starka, który niemal od razu zostaje ograniczony do bycia porąbanym zabójcą wziętym z jakiegoś slashera. Jego pochodzenie oraz możliwości są bardzo niespójne. Także dość wolne tempo oraz powolne budowanie z czasem doprowadza do braku impetu, a kolejne sceny morderstw zaczynają cierpieć na brak napięcia. No i ta historia zaczyna być dla mnie nieprzekonująca, z (niewykorzystanym, bo spłaszczonym) motywem dwóch osobowości niejako w jednej osobie.

Niemniej muszę przyznać, że podwójna rola Timothy’ego Huttona – zwłaszcza jako psychopatyczny Stark – to najmocniejszy punkt tego średniaka. Wielka szkoda, bo powieść zasługiwała na lepszą adaptację. Spore rozczarowanie po uznanym horrorowym twórcy.
6/10
Radosław Ostrowski
