Sekret wilczej gromady

Wszyscy już się pogodziliśmy, że animację dzisiaj zdominowała technologia komputerowa. W zasadzie wszelka inna forma (animacja poklatkowa, ręczna kreska) jest niczym odnaleziony jednorożec. Być może dlatego odkrycie tego cudeńka działa na mnie tak odświeżająco pokazując, że jest tylko jeden dominujący styl. Tak jest choćby w przypadku irlandzkiego studia Cartoon Saloon. Reżyser Tomm Moore wraca do swoich klimatów znanych z „Sekretów morza” czy „Sekretu księgi z Kells”.

„Wolfwalkers” osadzona jest w XVII-wiecznym irlandzkim miasteczku, rozrastającym się coraz bardziej. Bohaterką jest angielska dziewczyna o imieniu Robyn, którą samotnie wychowuje ojciec – łowczy. Miasteczko jest terroryzowane przez mieszkające w lesie wilki. Na zlecenie lorda protektora las ma zostać wykarczowany, zaś wilki wybite do ostatniej sztuki. Podobno wśród wilków są tzw. wolfwalkerzy – czyli osoby w nocy „budzą się” ze swojego ciała pod postacią wilka, będący niejako liderami watahy. Dziewucha zamiast jednak posłusznie pracować w domu, wymyka się do lasu. Wpada w pułapkę i zostaje pogryziona przez wilka, który tak naprawdę jest… irlandzką dziewczynką. Zaczynają się zaprzyjaźniać, ale nocą u Robyn dochodzi do osobliwej sytuacji.

Więcej nie powiem, ale twórcy znowu czerpią z baśniowych elementów, mieszając z „realistycznym” światem. Tutaj zderzeń jest więcej, choć niektóre są tylko zasygnalizowane. Konflikt natury z człowiekiem, pogańskich wyznań z religią chrześcijańską, wreszcie między posłuszeństwem wobec władzy a podążaniem swoją drogą. Sama historia może budzić masę znajomych skojarzeń: „Merida Waleczna” (twarda główna bohaterka), „Księżniczka Mononoke” (zderzenie natury z postępem), „Avatar” czy poprzednie dzieła Cartoon Saloon. Mieszanka magii zderzona ze światem człowieka – przerażonego, żądnego władzy i posłuszeństwa (postać lorda protektora). Niejako w opozycji do tego świata żyją wilki, choć sama wataha nie jest zbyt wyraźnie zarysowana. Liczy się tam tylko Wolfwalker – w dzień człowiek, nocą wilk potrafiący także leczyć ranne istoty. Po drugiej stronie mamy Robyn, będącą typem postaci jaki ja nazywam chłopczycą. Idzie własną drogą, ciągnąc ku „męskim” zajęciom, choć nie jest to łatwa ścieżka. I to dostarcza masę zachwycających, angażujących scen, z pomysłowymi pościgami czy momentami stosowania podzielonego ekranu.

To ostatnia przypomina komiksowe ramki, co nie jest chyba przypadkowe. Sama kreska ma w sobie coś z ręcznie rysowanych książek dla dzieci. Tło może wydawać się proste i umowne, a jednocześnie nie brakuje tutaj przywiązania do detali. A kiedy mamy sceny z perspektywy wilka, gdzie są wyostrzone jego zmysły, oczy lecą jak szalone: oszczędna kolorystyka z silnie zaakcentowanym niebieskim oraz żółtym kolorem ma w sobie coś z gry komputerowej. Do tego mamy etniczną muzykę Bruno Coulaisa, którego wspiera zespół Kila, świetny dubbing z Seanem Beanem oraz Simonem McBurneyem (polskiej wersji nie ma i nie zanosi się na zmianę sytuacji), więc jak się tym nie zachwycić.

Dla mnie to najbardziej poruszająca i angażująca animacja od czasu „Kubo i dwóch strun”. Historia prosto opowiedziana, niepozbawiona mroku oraz poważnych tematów „Sekret wilczej gromady” ma wszystko co najlepsze z baśni, bez popadania w infantylizm. Dla mnie jeden z kandydatów na film roku.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz