Mam wrażenie, że za dużo razy oglądam filmy na temat Polski tzw. prowincjonalnej (czytaj: znajdującej się poza wielkimi miastami jak Warszawa), że ciężko jest wymyślić coś nowego na ten temat. Bo wiadomo, że jest brak perspektyw, mentalność hipokryczno-katolicka oraz łatwiej zakopać rodzinne tajemnice. O czymś zapomniałem? No tak, musi być osoba z zewnątrz, która obserwuje całą sytuację. I w zasadzie mamy film „Każdy ma swoje lato” Tomasza Jurkiewicza.
Tzw. fabuła skupia się na dwóch, a w zasadzie trzech postaciach. Pierwszą jest Mirek (Nicholas Przygoda) – młody chłopak pracujący w markecie, przy dziale mięsnym. Mieszka razem z dziadkami, gdyż rodzice zmarli dawno temu. Babcia gra na organach w kościele, zaś dziadek ma demencję. Albo inną chorobę, przez którą nie kontaktuje. Słabo jest. I do tego miasteczka trafia do oazy dziewczyna – Agata (Sandra Drzymalska), która pracuje w kuchni. Chłopak zaczyna bujać się w dziewczynie, do tego dziadkowi przypomina kogoś o imieniu Marysia. O kogo chodzi? Cóż, nie obchodziło mnie to.
Sam film bardziej przypomina zbiór niepowiązanych zbyt mocno ze sobą wątków, przez co rozjeżdża się na niemal wszystkie strony. Z jednej mamy chłopak zmuszonego do wspólnego przebywania z dziadkiem. A w zasadzie wykorzystującym obecność dziadka do podrywania dziewczyny (to jest trochę poniżej jakichkolwiek standardów i brzmi ohydnie). Z drugiej nową dziewuchę, o której nie wiemy wiele, oprócz bycia zbuntowaną. Jak to wygląda? Chodzenie w luźnych ubraniach, by sprowadzać dziewczyny na ścieżkę deprawości. W sensie, że młodsze dziewczynki zaczną nosić to samo, co ona. Chyba. I są tylko same dziewuchy w wieku szkolnym, żadnych nastolatek czy młodych kobiet. To jest wręcz zastanawiające. Jest jeszcze drobny wątek związany z konserwatorem, mającym naprawić organy, co kończy się – uwaga, nie spodziewacie się – romans mężczyzny z babcią. Dość brutalnie zakończonym. Jeszcze jest zakład związany z… pozbyciem się kolczyka z pępka Agaty, ale na samą myśl czuje się dziwnie.
Sporo jak na produkcję trwającą nieco ponad godzinę, jakby reżyser chciał na siłę upchnąć wszystko. To oznacza jedno: chaos większy niż na polu bitwy. Albo należałoby film wydłużyć, albo parę rzeczy powyrzucać i skupić się na dwóch, istotnych wątkach. Co oznacza, że czas przy tym filmie straaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaasznie się dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuużył. Jest tak źle, że nawet realizacja czy aktorzy nie są w stanie podnieść filmu na wyższy poziom. Pozbawiony jakiegokolwiek sensu, zakończenia oraz życia burdel, który nigdy nie powinien powstać. Przynajmniej nie w takiej formie.
3/10
Radosław Ostrowski