Mortal Kombat Legendy: Zemsta Scorpiona

Chyba każdy – nawet nie-gracz – słyszał o marce Mortal Kombat. Seria bijatyk skupiona na międzywymiarowym turnieju doczekała się aż 11 części, dwa filmy pełnometrażowe oraz reboot z tego roku. W tzw. międzyczasie pojawiła się osadzona w świecie gry animacja „Zemsta Skorpiona”. I ku mojemu zdumieniu, wyszła lepiej niż się spodziewałem, choć nie w każdym aspekcie.

Jak sam tytuł sugeruje, fabuła – teoretycznie – skupia się na wojowniku później znanym jako Scorpion. Naprawdę nazywał się Hanzo Hassashi i był wojownikiem ninja z klanu Shiral Ryu. Kiedy go poznajemy razem z synem obserwuje skorpiona walczącego z mrówkami. Wracając do domu zastaje członków swojego klanu oraz żonę wymordowanych. W ślad za nim ruszają zabójcy, kierowani przez niejakiego Sub-Zero. Ucieczka kończy się jednak klęską i śmiercią syna na oczach Hanzo. Ten trafia do Czeluści, gdzie ma stać się kimś w rodzaju Prometeusza. Tracić fragmenty ciała, wyć z bólu i cierpieć, nie umierając. Ale Hanzo jest wojownikiem, więc udaje mu się wyrwać z uwięzienia i trafić do p.o. władcy Czeluści, maga Quan Chi. Ten daje mu szansę na ożywienie zmarłych członków rodziny w zamian za klucz do uwolnienia swojego boga, Shinnoka. Przedmiot jest w rękach Shang Tsunga, na którego wyspie odbędzie się turniej Mortal Kombat.

Kwestia zemsty Hanzo, który później zmienia się w Scorpiona to tylko jeden z wątków tego filmu. Drugi dotyczy turnieju Mortal Kombat oraz uczestniczącym w nich reprezentantach ludzi: Sonyi Blade, Liu Kanga oraz Johnny’ego Cage’a (jakiekolwiek pokrewieństwo z Nicolasem Cage’m wykluczone). Poznajemy ich motywacje i ich charaktery – dość szybko – przeskakując między tą trójką z Raidenem oraz Scorpionem. Może to paru osobom przeszkadzać, bo jednak w tytule jest Scorpion. Ale ta historia działa, mimo pewnej przewidywalności. Dużo jest fan service’u, co dla fanów gier będzie wielką frajdą.

Sceny walki oraz sama kreska przypomina dzieła anime, a mi wręcz budziła skojarzenia z… „Castlevanią” Netflixa. Jest jak tamta produkcja krwawa i brutalna, z rozciętymi kończynami, wiadrami krwi, a nawet znanymi z gier X-Rayami (pokazanie pękniętych kości po ciosie). Nie jest aż tak szczegółowa jak w produkcji Netflixa, a sama kreska wydaje się być prosta, wręcz ręcznie rysowana. Pasuje to do brutalnego, onirycznego świata z gier. Postacie też są wiernie oddane pod względem charakteru: od narcystycznego Cage’a i twardą Sonyę po podstępnego Shang Tsunga oraz małomównego Scorpiona.

Finał filmu zapowiada kontynuację i mam nadzieję, że powstanę. Seria „Mortal Kombat Legendy” może stać się szansą na nową franczyzę. świetna robota, aż chce się powiedzieć: Flawless victory!

7,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz