Pigułki dla Aurelii

Polska szkoła filmowa była tak szerokim nurtem, która połączyć takich twórców jak Andrzej Wajda, Kazimierz Kutz, Tadeusz Konwicki, Jerzy Kawalerowicz czy Tadeusz Chmielewski. Jednym z zapomnianych reżyserów tego nurtu kina jest Stanisław Lenartowicz. Jeśli ktoś kojarzy to nazwisko, jest to zasługą nakręconych w latach 60. komedii ze Zbigniewem Cybulskim: „Cała naprzód” i „Giuseppe w Warszawie”. Warto jednak poszperać głębiej, bo można znaleźć niedocenione dzieła takie jak „Pigułki dla Aurelii”.

Akcja tego filmu z 1958 roku toczy się w Krakowie roku ‘43 i skupia się wokół oddziału AK. Grupa pod wodzą „Agata” (Jerzy Adamczak) przygotowuje się do akcji odbicia kolegi z więźniarki gestapo. Plan jednak stoi pod znakiem zapytania, kiedy zostaje schwytany jeden z konspiratorów, a wraz z nim cała przechowywana broń. Dowództwo chce odwołać całą operację, jednak „Agat” stawia wszystko na jedną kartę. Wie, że w Radomiu znajduje się arsenał z zrzutu. Udaje się przekonać przełożonych, by wyruszyć odebrać „pigułki” i wrócić z powrotem w ciągu trzech dni. Grupę tworzy czterech ludzi: „Agat”, niedoszły ksiądz „Guś” (Andrzej Hrydziewicz), Żagiełko (Jarosław Kuszewski) i plutonowy Urban (Zdzisław Kuźniar). Razem z nimi działa niezaprzysiężony w organizacji kierowca Michalak (Ryszard Pietruski). Czy coś może pójść nie tak?

Reżyser początkowo wydaje się iść w kierunku sensacyjno-wojennego kina, którego obraz pełnego heroizmu, patosu czy skupienia na akcji/przygodzie. W ucho wpadają dialogi Aleksandra Ścibora-Rylskiego czy lekko podniosła muzyka Adama Walacińskiego. Jednak im dalej w las, ton i klimat zmienia się mocno. Można odnieść wrażenie, że jakieś fatum wisi nad tą całą operacją i jedna fatalna decyzja doprowadza do spirali śmierci. Desperacja, próba zachowania zimnej krwi, niemal wszechobecni Niemcy oraz szarzy ludzie, próbujący przetrwać ten czas. Podniosłość, patos, heroizm oraz wsparcie innych zrobiło sobie przy „Pigułkach…” wolne. Wszelkiego rodzaju scenki rodzajowe (bar w Kielcach, fabryka zabawek pełna Niemców czy malarz w kościele) sprawiają wrażenie niemal wręcz dokumentu. Bez lukru, słodzenia, pokazują okupację w o wiele bardziej przyziemny sposób niż mogło by się wydawać. Nawet śmierć nie ma w sobie nic bohaterskiego, prowokując pytania o sens poświęcenia i walki.

To jest jedna z tych zapomnianych pereł, które zasługują na odkrycie przez kolejne pokolenia widzów. Mocny, zaskakujący dramat, dobrze zagrany, świetnie napisany oraz wyreżyserowany. Dla mnie jedna z niespodzianek obejrzanych w tym roku.

8/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz